Rozdział 11

2.2K 146 91
                                    

Blady księżyc świecił wysoko, kontrastując mocno z ciemnogranatowym niebem. Mrok spowił całą ogromną posiadłość, otoczoną ciągnącym się niemal w nieskończoność labiryntem. Ciemność przenikała przez mury, wchłaniana do środka posiadłości niczym jej główna siła, budulec podtrzymujący mury, podstawowa substancja, z której była wykonana.

Harry odwrócił się na drugi bok, ze zmęczeniem przymykając powieki. Światło księżyca przebijało przez ciemne zasłony, rzucając bladą poświatę na twarz chłopca. Harry westchnął ciężko i obrócił się na plecy. Był niesamowicie zmęczony i powieki same mu opadały. Czuł, że sen jest blisko. Wbił wzrok w ciemną przestrzeń nad sobą i starał się o niczym nie myśleć. Było mu wygodnie i ciepło. Pragnął spać i o niczym nie myśleć, oddać w zapomnienie kilka ostatnich dni, choćby na chwilę.

Ogłuszająca cisza przelewała się przez szpary w drzwiach i oknach, oblepiając sobą wszystko, co napotka. Mrok panujący w komnacie zdawał się tak gęsty, że wyczuwało się go każdą komórką ciała. I wtedy właśnie Harry poczuł, że coś jest nie tak. Ciężko uchylił powieki i spojrzał na przeciwległą ścianę. Koło szafy coś stało. Przerażenie, jakie go ogarnęło, ścisnęło jego wnętrzności niczym lodowata ręka. Przez chwilę nie miał pojęcia co robić. Ostatecznie usiadł powoli i nie spuszczając wzroku z dziwnej postaci, starał się wymacać różdżkę i okulary, leżące na małej szafce obok łóżka. Kiedy je znalazł, wciągnął okulary na nos i ścisnął mocno różdżkę, dodając sobie tym samym odwagi. Kiedy spojrzał w dwa płonące tunele, należące do jakiejś niezwykle chudej i wysokiej postaci, Harry miał wrażenie, że całe ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Powoli podniósł się na kolana i wycelował końcem różdżki w monstrum. Chłopak zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest sen i mówiąc szczerze, miał nadzieję, że tak właśnie jest.

Kontur postaci nie był dokładnie widoczny w ciemności, ale tego, że jest chuda i wysoka Harry był pewien. Była niemal jak szkielet obleczony skórą z nienaturalnie długimi członkami. Nie było widać twarzy, tylko dwa duże płonące wściekle tunele tam, gdzie powinny być oczy. Harry przełknął głośno ślinę. Nie miał odwagi wymówić zaklęcia i oświetlić pokoju, żeby się lepiej przyjrzeć postaci.

W tym momencie monstrum uniosło swoją długą, kościstą dłoń, wskazując palcem na drzwi. Dopiero teraz Harry dostrzegł, że kontur postaci nie był dokładnie widoczny, ponieważ się rozmywał, a raczej falował jak płomień świecy. Po chwili w komnacie dało się słyszeć stłumiony, syczący głos:

- Chodź ze mną... Harry.

Harry poczuł ciarki na plecach. Z przerażeniem patrzył, jak postać wyciąga swoje długie nogi i idzie w kierunku drzwi. Najdziwniejsze było to, że monstrum szło do niego bokiem, ale jego twarz wciąż była nienaturalnie zwrócona w stronę Harry'ego. Dwa przerażające tunele wpatrywały się w chłopaka. W końcu monstrum złapało za klamkę i otworzyło drzwi. W tym momencie do komnaty wpadło słabe światło z korytarza, a postać zniknęła.

Harry przez chwilę się wahał. To było oczywiste, czego ta dziwna mara od niego chciała, ale nie był pewny, czy rozsądne byłoby za nią podążyć. W końcu zszedł z łóżka. Teraz było słychać tylko kroki bosych stóp chłopaka na zimnej podłodze. Powoli szedł w stronę drzwi, co chwilę zaglądając przez ramię, czy przypadkiem dziwaczne monstrum nie stoi za nim. Ale go nie było.

Harry przystanął przy framudze drzwi, spoglądając na korytarz. W mętnym świetle nie było widać niczego poza jednym małym szczegółem. Harry głośno wciągną powietrze. Duże, mahoniowe drzwi na korytarzu były uchylone. Serce niemal podeszło mu do gardła z przejęcia i niepokoju. Rozejrzał się jeszcze raz, czy przypadkiem nikt za nim nie stoi. Wyglądało na to, że był sam.

Primus inter paresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz