Rozdział 8

2.7K 184 49
                                    

Stał na środku długiego korytarza, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Rozejrzał się dookoła i spojrzał na dwie pary schodów po obu stronach. Harry zastanawiał się, czy to jakaś różnica, które wybierze, ale ostateczne stwierdził, że tak czy siak, wyląduje piętro niżej. Skierował się więc w prawo. Korytarz był długi i stosunkowo jasny, w porównaniu do mroku panującego w jego pokoju, a nie było tu żadnych okien, ani żadnego innego źródła światła. Najbardziej go zdziwiło to, że poza drzwiami, z których dopiero wyszedł, były jeszcze tylko jedne. Po przeciwnej stronie kilka kroków od jego pokoju. 

Duże mahoniowe drzwi kontrastowały z białą ścianą, owiane mgiełką tajemniczości. Harry zatrzymał się przed nimi i zawahał. Było to dość dziwne, że na tak długi korytarz przypadają tylko dwa pomieszczenia. Uniósł niepewnie rękę i dotkną opuszkami palców mosiężnej gałki. Zastanawiał się, co też znajduje się za nimi, czy to także czyjś pokój, jeśli tak to, kto w nim mieszka? Harry zmarszczył brwi i cofną się gwałtownie. Nie miał zamiaru nikogo spotykać, a już tym bardziej  pakować się  bezceremonialnie do pokoju jakiegoś śmierciożercy, czy czegoś tam innego. Cokolwiek tam się znajdowało.

Zdusił w zarodku ciekawość i poszedł dalej. Starał się nie zwracać uwagi na rozwieszone wszędzie obrazy i gobeliny, z których każdy jego krok śledziły postacie. Mimo wszystko czuł narastający niepokój i dreszcz na karku. 

Kiedy doszedł wreszcie do schodów krętych, jak spirala, wyciągną różdżkę i kurczowo ścisną ją w dłoni. Miał szczerą nadzieję, że nikogo nie spotka. 

Szedł długo. Za każdym razem, kiedy mijał następne piętro, zatrzymywał się na chwilę i spoglądał na długi korytarz. Niektóre były ciemne i mroczne, inne, tak jak ten na najwyższym piętrze, jasne i chłodne. Cały dom świecił pustkami. Ani śladu żywej duszy. Czasami Harry stał trochę dłużej i nasłuchiwał, ale odpowiadała mu tylko cisza.

Z jednej strony czuł ulgę. Z drugiej paraliżujący lęk. Czyżby był sam w tym olbrzymim domu, skazany na łaskę i niełaskę największego wroga? Szedł dalej, starając się stąpać jak najciszej po marmurowych schodach. Na nic się to nie zdawało, bo jego kroki dudniły i wypełniały wszech panującą ciszę.

W końcu dotarł na umówione pierwsze piętro. Nagle zrobiło mu się bardzo zimno, a niewidoczne palce ścisnęły jego wnętrzności. Zatrzymał się gwałtownie na ostatnim schodku, gotów w każdej chwili zawrócić. Poczuł, jak różdżka wyślizguje mu się ze spoconej dłoni. Po co ma tam właściwie iść? Jednoczyć się z wrogiem? Nie ma mowy. 

W takim razie po co? 

To pytanie krążyło mu po głowie jeszcze przez chwilę. Potem uświadomił sobie, że przecież nie ma wyboru, a jego aktualna sytuacja jest, delikatnie mówiąc, nieciekawa. Ale nie ma zamiaru się poddać. Nie, kiedy to wszystko zaszło tak daleko. Niech Voldemort się wypcha tą swoją umową. Sam złamał zasadę, więc niech nie oczekuje, że on będzie czegoś  przestrzegać. Harry odetchną głęboko i już miał zrobić krok naprzód, kiedy nagle poczuł, jak oblewa go zimny pot. Cała odwaga i determinacja wyparowały tak gwałtownie, jak się pojawiły. 

Gdzieś po drugiej stronie korytarza usłyszał kroki i to nie jednej osoby, sądząc po szeptach, które dobiegły jego uszu niczym węże. Gdyby się odrobinę wychylił zapewne zobaczyłby trzech śmierciożerców zmierzających w jego kierunku. Harry ogarnięty nagłą paniką zrobił dwa nieostrożne kroki w tył, o mało nie potykając się na stopniach. Jednak prawdziwa panika ogarnęła go dopiero wtedy, kiedy uderzył o coś plecami i dokładnie zdawał sobie sprawę, iż bynajmniej nie jest to ściana. 

Miał wrażenie, że przez jego ciało przeszedł prąd. Szybko odskoczył od przeciwnika, na raz przeskakując trzy schodki i znów o mało się nie przewracając, jedną ręką chwycił się metalowej barierki, szybko łapiąc równowagę, a drugą wycelował różdżką w mężczyznę, stojącego przed nim.  

Primus inter paresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz