Rozdział 2

5.4K 429 76
                                    

Ciemność pochłaniała go całego. Chciał się poruszyć, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Czuł, że jego kończyny były dziwnie zdrętwiałe. 

Wziął głęboki oddech. Powoli uniósł powieki, ale zamkną je z powrotem, czując ostry ból oczu.

Spokojnie.

Harry nie był pewien, czy mu się wydawało, czy ktoś to rzeczywiście powiedział, czy też może to on sam siebie próbował uspokoić.

Jeszcze raz wciągną głęboko powietrze. Miał wrażenie, że jego płuca się kurczą albo przygniata je coś potężnego, tym samym ograniczając mu dostęp tlenu. 

Zebrał wszystkie siły i podniósł rękę. Powoli, drżącą dłonią przeciągną po swojej twarzy. Z niezadowoleniem stwierdził, że nie ma okularów. Jego palce pogładziły bliznę w kształcie błyskawicy na spoconym czole. Wciąż lekko pulsowała, ale przynajmniej nie bolała, jak wcześniej. 

Jeszcze raz z trudem mocno wciągną powietrze, coś ewidentnie było z nim nie tak. Przetarł delikatnie powieki i ostrożnie je uchylił. Oczy od razu zaszły mu łzami i musiał zamknąć je z powrotem. Odczekał chwilę i spróbował ponownie. 

Gdziekolwiek się znajdował, panował tu półmrok. Harry zamrugał kilka razy, starając się jak najbardziej wyostrzyć obraz. Centralnie nad jego głową wisiał ogromny żyrandol. Pomimo niezbyt wyraźnego obrazu, spowodowanego brakiem okularów, był  pewien, że był on diamentowy. 

Miał ciężki oddech. Nie wiedział, dlaczego, aż tak źle mu się oddychało. Chciał unieść rękę i położyć ją na klatce piersiowej, ale zamarł w bezruchu. Coś na nim było. Czuł to, czuł, jak się poruszyło, zwiększając tym samym nacisk na jego lewą pierś. Powoli uniósł głowę i spojrzał na siebie. O mało nie krzykną, kiedy zobaczył ogromnego węża. 

Część jego wielkiego, pokrytego ciemnozieloną łuską cielska, rozciągała się tuż obok Harry'ego, natomiast górna część spoczywała nim.

Harry zamarł. Słyszał głośne bicie swojego serca i był pewny, że wąż także. Gad patrzył się prosto na jego twarz. Żółte ślepia intensywnie wpatrywały się w te zielone.

Zamkną na chwilę oczy. Miał wrażenie, że wąż przeszywa go wzrokiem na wylot. Szybko z powrotem podniósł powieki. Nie mógł pokazać, że się boi. Spiął się i zebrał całą swoją odwagę, patrząc we wciąż utkwione w nim spojrzenie.  

-Czego ode mnie chcesz? - Jego głos brzmiał stanowczo i pewnie, zupełnie inaczej niż w rzeczywistości się czuł.- Gdzie ja jestem?

Wąż jakby nie zwracając uwagi na jego słowa, wciąż się w niego wpatrywał. 

Harry zupełnie nie wiedział co robić. Do tego nie łatwo było mu myśleć, czując niedobór tlenu w płucach. 

-Czy możesz ze mnie zejść? 

Harry poruszył się niespokojnie, nie widząc żadnej reakcji ze strony węża. Pozycja, w jakiej się obecnie znajdował, była bardzo niewygodna. Podparł się na łokciach, co zmniejszyło trochę ból w karku. 

Na ten ruch wąż zsuną się trochę z klatki piersiowej Harry'ego i łypną na niego gniewnie. Po chwili całkiem zszedł z jego ciała. Uradowany tym ruchem Harry zaczerpną głęboko powietrza. Usiadł i schował na chwilę twarz w dłoniach. Nagle zorientował się, że nie ma już na sobie szpitalnej piżamy, tylko zwykłą, czarną szatę. 

Jak to możliwe? 

Podniósł wzrok. Komnata, w której obecnie się znajdował, była ogromna. Właściwie nie znajdowało się w niej nic poza kilkoma obrazami, z których postacie łypały na niego nie przyjaźnie, oknami przysłoniętymi ogromnymi zasłonami w kolorze purpury oraz masywnymi rzeźbionymi drzwiami z ciemnego drewna. 

Primus inter paresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz