4

327 68 7
                                    

W pierwszej chwili Stephan myślał, że za żadne skarby świata nie da rady milczeć przez ponad 35 godzin, ale wraz z upływem czasu dochodził do wniosku, że jednak nie jest to aż takie trudne wyzwanie. Spoglądał na Andreasa co jakiś czas, widząc na jego twarzy coś na kształt wstydu, zmieszania i zawodu. Od razu zrozumiał, że jego przyjaciel nie radzi sobie z otaczającą go ciszą, co wcale go nie dziwiło. Wellinger kochał rozmawiać, a kiedy jeszcze brał udział w konkursach potrafił zagadać każdego skoczka. Najczęściej jego rozmowy dotyczyły właśnie aktualnie odbywającego się konkursu, ale czasami znajdował z niektórymi nić porozumienia i inną płaszczyznę, w której sam potrafił się odnaleźć. Jego gadatliwość była uporczywa do tego stopnia, że czasami zagadywał nawet fanki, które nie mogły uwierzyć w swoje szczęście. Po nieszczęśliwym wypadku główną ofiarą jego gadatliwości stał się Stephan.

Wellingerowi naprawdę dokuczała cisza. Choć przez pierwsze kilka godzin próbował nawiązać rozmowę i wydobyć z przyjaciela chociaż jedno, maleńkie słowo, po którejś z kolei próbie uznał, że to bez sensu i skoro Stephan chce go ukarać, to niech to właśnie zrobi. W głowie już tworzył plan małej zemsty, nie miał zamiaru zostawić tego ot tak. Całe szczęście zbliżała się godzina o której drzwi miały się automatycznie otworzyć. Z jednej strony Andreas nie mógł się już doczekać tej chwili, żeby wyjść stąd i wrócić już do mieszkania, bo strasznie tęsknił za spokojem i chwilami prywatności, które właśnie w nim miał zapewnione. Z drugiej strony nie wiedział czego może się spodziewać po otwarciu drzwi, jeżeli krzyki były prawdziwe — coś ewidentnie musiało się wydarzyć.

Mechanizm otwierający drzwi włączył się, przerywając ciszę panującą w bunkrze. Stephan oderwał wzrok od książki i spojrzał niepewnie w stronę wyjścia. Drzwi otwierały się bardzo powoli, a z korytarza nie wlewało się do pomieszczenia żadne światło. Coś w tym wszystkim nie grało, Leyhe wiedział, że coś musiało się wydarzyć, skoro światło było wyłączone i żaden z pracowników nie przyszedł, żeby pomóc im wyjść. Podniósł się niepewnie z materaca, chwycił lampę naftową i ruszył przed siebie.

— Zostań tutaj, pójdę sprawdzić co się stało — stwierdził.

— Steph, zaczekaj... — wyszeptał Wellinger.

— Co znowu?! Chcesz mi powiedzieć, że powinniśmy tu siedzieć i czekać na znak od Boga? Myślisz, że ktoś tu po nas przyjdzie? Boisz się, że umrzemy? Andreas jeżeli stąd nie wyjdziemy, to prędzej czy później zginiemy tutaj, jedzenia nie starczy na wieczność, a sam widzisz, że coś się musiało stać — rzucił podniesionym głosem Stephan.

Wellinger poczuł się jak małe dziecko, które właśnie dostało burę od rodzica. Jego przyjaciel nie dał mu nawet dojść do głosu, tylko z góry założył, że ten chce go powstrzymać, gdy wcale tak nie było.

— Chciałem tylko powiedzieć, żebyś na siebie uważał — wyszeptał.

Starszemu z Niemców zrobiło się głupio, że niepotrzebnie nakrzyczał na przyjaciela. Zbyt pochopnie zaczął go oskarżać, gdy tak naprawdę Andreas po prostu się trochę niepokoił. Choć Stephan bał się, że koniec jest coraz bliżej, zrobiło mu się lżej na sercu, kiedy zrozumiał, że Wellinger się martwił. Skoro się o niego martwił, musiało mu choć trochę zależeć.

Stephan wyciągnął rękę przed siebie, żeby choć trochę oświetlić korytarz, niepewnie wystawił nogę poza pomieszczenie. Rozejrzał się w jedną i drugą stronę, ale nie zobaczył nic podejrzanego. Jedyną dziwną rzeczą wydało mu się to, że na korytarzu nie było żywej duszy, a jedyne co słyszał to swój przyspieszony oddech. Bał się, ale wiedział, że musi stąd wyjść i zobaczyć co się stało. Jako swój cel ustalił odnalezienie chociażby jednego pracownika, który wyjaśni co się wydarzyło. Zanim wyszedł z bunkru spojrzał jeszcze w stronę Andreasa, widział zarys jego twarzy.

— Cokolwiek by się nie działo siedź cicho i nawet nie próbuj stąd wychodzić. Jeżeli nie wrócę w ciągu godziny, dopiero wtedy będziesz mógł stąd wyjść. Pamiętasz drogę do wyjścia? — zapytał.

— Mniej więcej pamiętam, ale winda raczej nie będzie działać.

— Obok widziałem schody, wiem, że idąc po nich możesz nadwyrężyć nogę, ale nie mamy innego wyjścia. Jeżeli za godzinę nie przyjdę, po prostu stąd uciekaj, obiecaj — poprosił Stephan.

— Obiecuję — wyszeptał — Ale postaraj się wrócić.

— Spróbuję — stwierdził Leyhe wychodząc.

Gdy znalazł się na korytarzu, rozejrzał się w obie strony raz jeszcze i zastanawiał się, w którą stronę się udać. Nie znał rozmieszczenia pomieszczeń w podziemnej części obiektu, ani nawet w budynku, który znajdował się nad nimi. Po chwili zastanowienia przypomniało mu się, że zmierzając do bunkru widział coś na kształt centrum dowodzenia. Ruszył przed siebie. Kawałek dalej na podłodze dostrzegł czerwone kałuże, zatrzymał się nad jedną z nich i pochylił, żeby sprawdzić czym jest czerwona substancja. W kolorze przypominała krew, dlatego Stephan chciał sprawdzić czy faktycznie nią jest. Kiedy zamoczył w niej palec, poczuł ból przypominający poparzenie. Spojrzał na niego i zauważył zaczerwienienie. Dotknął je palcem wskazującym drugiej ręki, skóra w tym miejscu była dziwna w dotyku, jakby zaraz miała się rozsypać.

Ruszył dalej, omijając wszystkie niewielkie kałuże, aż w końcu doszedł do pomieszczenia, do którego zmierzał. Zdziwił się, kiedy zauważył, że drzwi do niego są otwarte. Zajrzał do środka, ale nie było nikogo wewnątrz. Wszedł do środka, żeby poszukać czegoś co może się przydać. W jednej z szuflad znalazł latarkę, włączył ją od razu. Pomieszczenie wyglądało na opuszczone w popłochu, papiery były porozrzucane na podłodze, na jednym z biurek leżał kubek, z którego wylała się kawa. Ewidentnie dało się zauważyć, że ktoś stąd uciekał, a łącząc z tym pozostałe fakty, można było dojść do wniosku, że uciekli stąd wszyscy, zapominając o Andreasie i Stephanie zamkniętych w jednym z bunkrów.

Leyhe dostrzegł na biurku otwarty zeszyt, w którym ktoś napisał coś czarnym markerem. Z odległości, w której znajdował się od biurka nie mógł rozczytać co jest napisane na stronicach zeszytu, więc postanowił podejść bliżej. Gdy w końcu odczytał słowa, serce podeszło mu do gardła. Dwa zdania napisane drukowanymi literami, sprawiły, że strach nad którym starał się panować, przejął nad nim kontrolę.

KONIEC ŚWIATA WŁAŚNIE NADSZEDŁ.
WSZYSCY ZGINIEMY.

***

Andreas siedział na pryczy i bał się nawet poruszyć. Nie miał zamiaru wystawić nosa na korytarz i brał pod poważną wątpliwość to czy po upływie godziny stąd wyjdzie. Wprawdzie obiecał to Stephanowi, jednak choć zawsze starał się dotrzymywać danego słowa, w tym jednym wypadku uznał, że może nie warto tego robić.

Strasznie bał się o swojego przyjaciela, który postanowił sprawdzić co się stało. Z jednej strony podziwiał jego odwagę, ale z drugiej uważał, że jego wyruszenie w samotną podróż po ciemnych korytarzach było trochę lekkomyślnym posunięciem. Wellinger trzymał kciuki za jego powrót i miał nadzieję, że wróci dość szybko. Andreas wiele razy zastanawiał się jak będzie wyglądać jego dalsze życie, kiedy Stephan odejdzie, kiedy umrze lub postanowi żyć na własny rachunek. Każdego dnia bał się, że ten dzień w końcu nadejdzie i zostanie skazany na samotność, że będzie musiał pogodzić się z tą stratą i zapomnieć o tym co czuł do Stephana. Jednak dni upływały, życie toczyło się tak a nie inaczej, a Leyhe wciąż z nim mieszkał i nie zanosiło się na to, że nagle zmieni życiowe plany. I choć Andreas bał się mu powiedzieć o swojej miłości, to w zupełności wystarczyła mu do tej pory jego obecność. Nauczył się cieszyć małymi rzeczami i doceniał to, że Steph z nim wytrzymuje. Ktoś inny już dawno by się poddał, ale nie on.

Gdy Andreas usłyszał czyjeś szybkie kroki, a na korytarzu zauważył światło latarki w jego głowie pojawiła się tylko jedna myśl. Niech to będzie Stephan, proszę, niech to będzie Stephan. I w bunkrze faktycznie pojawił się jego przyjaciel, jednak wyglądał na bardzo przerażonego. Leyhe stanął tuż przed pryczą, położył ręce na swoich udach i próbował uspokoić oddech, kiedy mu się to udało, spojrzał na Andreasa.

— Zabierz wszystko z półek i włóż do mojego plecaka — stwierdził — Jeżeli to co się dzieję jest snem, to witam cię w najgorszym koszmarze. 

fear in your eyes || lellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz