Droga w górę wydawała się Stephanowi ciągnąć w nieskończoność, a było tak ze względu na bagaż, który niósł na plecach. Kiedy stwierdził, że pomoże Andreasowi wejść na górę nastawiał się na trochę mniej męczącą podróż, gdyż Wellinger nie wydawał się być aż tak ciężki, jednak plecak, który miał przy sobie okazał się być cięższy niż na pierwszy rzut oka mogło się wydawać. Dzielnie jednak znosił swego rodzaju wspinaczkę, w czym znacznie pomagał mu właśnie Andreas, który co jakiś czas wymuszał na nim chwilowe przerwy, żeby ten mógł odpocząć. Ponadto w trakcie drogi wciąż szeptał mu do ucha, że już prawie są na miejscu. Stephan liczył ile razy Wellinger to powiedział — w trakcie całej podróży z dołu na górę, usłyszał te słowa dwadzieścia sześć razy. Gdy w końcu dotarli do celu, poczuł ulgę.
Andreas stanął na podłodze i poczuł, że Stephan ściąga z niego plecak. Doceniał to, że Leyhe tak się o niego troszczy, ale z drugiej strony czuł się źle z tym, że to on bierze wszystko na siebie. Niemiec nie chciał, żeby obchodzono się z nim jak z jajkiem, któremu przy najmniejszym dotknięciu może pęknąć skorupka. Wiele razy próbował przetłumaczyć Stephanowi, że w niektórych sprawach powinien dać mu wolną rękę i pozwolić mu zająć się czymś ważnym, nawet jeżeli miałoby mu to sprawić ból. Jako jeden ze swoich argumentów używał słów: 'Kiedy coś cię boli, to znaczy, że żyjesz'. Ale Leyhe wzruszał tylko ramionami i nie brał tego do siebie. Więc z czasem Andreas upominał się o to coraz rzadziej.
Budynek znajdujący się nad bunkrami również wyglądał na opuszczony w popłochu, panowała w nim ciemność, w związku z czym Andreas i Stephan doszli do wniosku, że w budynku nie ma prądu, jednak nie wiedzieli czy tylko w nim, czy prądu nie było wszędzie. Wellinger spojrzał w stronę okien i doszedł do wniosku, że musi być już późna godzina, skoro przez okno nie wlewały się do środka promienie słoneczne, tylko delikatne światło księżyca, które odcieniem przypominało błękit czystego nieba. Odbijało się od pojedynczych kałuż czerwonej cieczy, przez co ich kolor wyglądał na jeszcze bardziej intensywny niż był w rzeczywistości. Stephan spojrzał na przyjaciela i spróbował przełknąć gulę, która nagle pojawiła się w jego gardle.
— Nikogo tu nie ma — stwierdził.
— Tak samo jak na dole — odparł Andreas.
— Myślisz, że na zewnątrz zastaniemy to samo? — zapytał Stephan.
Wellinger spróbował wsłuchać się w odgłosy otoczenia, ale nie słyszał nic poza oddechem swojego przyjaciela i swoim własnym. Nie było słychać żadnych aut, które powinien usłyszeć, gdyż budynek znajdował się niemal w centrum miasta. Żadnych rozmów, ani oznak wskazujących na to, że za drzwiami budynku życie toczy się dalej.
— Nie wiem, Steph, ale mam złe przeczucie — wyszeptał.
Ruszył wolnym krokiem w stronę drzwi, omijając wszystkie kałuże i rozglądając się po budynku w poszukiwaniu przydatnych rzeczy albo czegoś co wyjaśni co takiego się wydarzyło. Jednak choć niektóre rzeczy były porozrzucane na podłodze, wszystko inne wyglądało jak gdyby nigdy nic się nie stało. No może z wyjątkiem tego, że w budynku nie było zupełnie nikogo.
Oczywiście próbował to sobie jakoś tłumaczyć. Księżyc, który świecił na niebie sugerował, że jest noc, więc większość pracowników pewnie wróciła już do domu, na terenie budynku powinno być ich tylko kilku. Ochroniarz, pracownik odpowiedzialny za otwarcie bunkrów, sprzątaczka, która pracuję na nocnej zmianie. Możliwe, że w związku z brakiem prądu wyszli przed budynek na czas naprawy, albo wszyscy przebywają w jednym pomieszczeniu, żeby nie stało się nic złego. Słowa zapisane w zeszycie nie musiały być przecież prawdą, może ktoś chciał kogoś wkręcić i choć żart nie był najwyższych lotów, to Andreas i Stephan naprawdę w to uwierzyli. A czerwone kałuże — ani Wellinger, ani Leyhe nie potrafili tego sobie wytłumaczyć. Mogły być jakimś kwasem, który po prostu się rozlał, ale dlaczego były wszędzie — tego nie potrafili zrozumieć.
Stephan podszedł do drzwi prowadzących na zewnątrz i otworzył je, silnym i zdecydowanym pchnięciem, pełnym nadziei, że za drzwiami tej potwornej budowli, świat jest taki sam jak był zanim się tutaj pojawili, ale jego oczom pokazał się obraz, którego nie chciał zobaczyć. Na zewnątrz panowała ciemność, którą rozjaśniał księżyc, jednak nie świecił on na tyle intensywnie, żeby być pewnym po jakim gruncie się stąpa. Żadne ze świateł ulicznych nie działało, neony sklepów również były wyłączone i choć znajdowali się w mieście panowała w nim cisza, którą raz po raz zakłócał silniejszy podmuch wiatru. Kilkanaście samochodów stało na parkingu, który był w zasięgu ich wzroku, ale pozostałe kilkadziesiąt stało na ulicy, jak gdyby właśnie zatrzymały się w związku z czerwonym światłem i czekały na moment, w którym będą mogły wyruszyć w dalszą podróż. Na chodnikach oprócz czerwonych kałuż leżały również siatki wypełnione zakupami, plecaki, rowery, które wyglądały jakby były porzucone tylko na moment. Jakby czekały aż ich właściciele powrócą i zabiorą je do domu. Miasto wyglądało jakby zatrzymało się na moment, ale istotnym szczegółem było to, że nie było w nim żadnych ludzi.
— Gdzie do jasnej cholery się wszyscy podziali? — zapytał Andreas.
Nie kierował tego pytania bezpośrednio do Stephana. Rzucił je w przestrzeń, jakby błagał, żeby z jakiejkolwiek strony przyszła odpowiedź, która wyjaśni tę całą sytuację. Ale odpowiedź nie nadeszła.
— Nigdy w życiu się tak nie bałem — wyszeptał Stephan — Co teraz zrobimy?
— Musimy iść dalej, rozejrzeć się, zorientować w sytuacji. Może znajdziemy jeszcze kogoś, przecież skoro my tu jesteśmy, może jest ktoś jeszcze — stwierdził Wellinger, ale nie do końca wierzył w to, że jego słowa mogą okazać się prawdą.
Stephan oświetlał drogę latarką, żeby przypadkiem nie wdepnąć w jedną z kałuż, od czasu do czasu zatrzymywał się oświetlając witryny sklepów i zaglądając do ich wnętrza. Wszystkie rzeczy leżały na półkach jak gdyby nigdy nic, ale nikogo nie było w środku. Ten sam widok w każdym sklepie, wszystko wyglądało po staremu, ale nigdzie nie było ludzi.
Andreas przyglądał się temu co czekało na nich na zewnątrz i kompletnie nie rozumiał co mogło się wydarzyć. Rzeczy porozrzucane w nieładzie na chodnikach, porzucone samochody, wszystko wyglądało jakby nagle w środku dnia ktoś postanowił przeprowadzić ewakuację z życia. Kiedy tak o tym myślał, stwierdził, że może faktycznie wszyscy ludzie poszli się schować w jakimś schronie, a swoje rzeczy zostawili na ulicy, bo przecież nie liczyło się dla nich to co materialne, a najważniejsze było własne życie. Może to wszystko miało jakiś związek z czerwonymi kałużami, które można było zobaczyć co kilka metrów.
— Ciekawe co tutaj się stało — burknął Wellinger.
— Sam też chciałbym wiedzieć — stwierdził Stephan — Andi, co jeżeli jesteśmy sami? Co jeżeli oprócz nas na świecie nie ma już nikogo? — zapytał.
Andreasowi przeszła przez myśl ta wizja, ale próbował nie dopuścić jej do swojej świadomości. Oczywiście póki co widzieli w jakim stanie jest tylko jedno z miast, może traf chciał, że znaleźli się akurat w nim, co wzbudziło w nich przerażenie. Być może we wszystkich pozostałych miastach na świecie wszystko jest po staremu, ale choć Andreas mógł mieć taką nadzieję, nie mógł mieć takiej pewności, a co najważniejsze, nie miał nawet jak tego sprawdzić.
Stephan bał się, że zastana przez nich rzeczywistość okaże się jeszcze gorsza niż przypuszczał. W sercu wciąż tlił się płomyk nadziei, że wszyscy ludzie gdzieś zniknęli, ale żyją i mają się świetnie. Że za jakiś czas wrócą, a razem z nimi wszystko wróci do normy, ale im dalej szli ulicami miast, tym bardziej bał się, że kiedy siedzieli w bunkrze stało się coś, co doprowadziło do wymarcia ludzkiego gatunku. Leyhe bał się, że nagle wszystkie filmy, które zapowiadały koniec świata, stały się prawdą.
— Nie wiem, Steph — odpowiedział Andreas — Najważniejsze, że w tym całym chaosie mamy chociaż siebie.
CZYTASZ
fear in your eyes || lellinger
FanfictionAndreas i Stephan są przyjaciółmi, którzy nie potrafią przyznać się do swoich uczuć. Obaj porzucili skoki narciarskie i chociaż żaden z nich nie chciał tego robić - nie mieli innego wyboru. Zagubieni próbują ułożyć swoje życie, a w celu zdobycia łat...