Szli wolnym krokiem przed siebie, żeby Andreas nie odczuł skutków ubocznych podróży, choć gdzieś w swojej głowie słyszał cichy głos, który kazał mu iść szybciej, jak gdyby miał uciekać przed niezdefiniowanym problemem, przeszkodą, która nie znajduję się pod jego nogami, a idzie krok w krok za nim, tą samą ścieżką, tą samą drogą. Wellinger nigdy w życiu nie bał się tak, jak miało to miejsce w tamtej chwili. Każdy pojedynczy upadek na skoczni był dla niego czymś co bolało przez kilka dni, czymś po czym z biegiem czasu pozostawały tylko wspomnienia. Wprawdzie ostatni upadek oznaczał koniec jego kariery, ale kiedy Andreas upadał nie bał się tak, jak miało to miejsce, kiedy znalazł się w opuszczonym przez ludzi mieście — a może nawet świecie.
Stephan starał się zachować spokój, ale nie pomagał mu w tym blady odcień skóry przyjaciela. Wellinger był przerażony i na takiego wyglądał, jakby cała krew z jego twarzy nagle postanowiła z niej uciec. Leyhe spoglądał na niego i zastanawiał się co dzieję się w jego głowie, o czym myśli. Zastanawiał się co powinien powiedzieć, żeby zniknął strach, żeby Andreas chociaż na chwile się uśmiechnął.
— Nie może być przecież tak źle — burknął — Może to wszystko nam się tylko śni.
Wellinger spojrzał na niego z ukosa, ale jego twarz nie wyrażała nic poza strachem. Uniósł w górę rękę i uszczypnął Stephana w ramię, ten syknął i odskoczył w stronę mijanego przez nich budynku.
— To nie sen — stwierdził Andreas, znowu wbijając wzrok przed siebie.
To co miało miejsce snem nie było, chociaż obaj mieli ogromną nadzieję, że może jednak to wszystko okaże się fikcją, że za jakiś czas obudzą się w bunkrze, którego drzwi się otworzą i powita ich pracownik, który wskaże im drogę do wyjścia. Zamówią taksówkę, która zabierze ich na lotnisko, odbędą lot, choć długi i męczący, to prowadzący do domu. Do małego mieszkanka, w którym wszystko będzie działo się tak jak dawniej.
Choć Andreas bał się, że wkrótce i oni znikną, w głębi serca cieszył się, że jest przy nim Stephan, bo choć sytuacja wyglądała beznadziejnie, przynajmniej miał pewność, że w razie potrzeby ma komu się wypłakać. Zawsze miał oparcie w swoim przyjacielu, nieważne w jakiej sprawie zawsze był w stanie wysłuchać tego co Wellinger miał do powiedzenia, za każdym razem wiedział co powiedzieć, co zrobić, żeby smutki przeminęły, ale choć miał taką zdolność, w tym wypadku nawet najlepszy żart lub najmilszy gest nie były w stanie poprawić Andreasowi humoru. Jedyna rzecz, która mogłaby to zrobić to pojawienie się innych ludzi, usłyszenie ich głosów, zobaczenie ich uśmiechów.
Kiedy Stephan spoglądał na kolejną witrynę sklepową, dostrzegł, że właśnie patrzy na wnętrze piekarni, w której na półkach leżało mnóstwo wypieków — bułki, rogale, drożdżówki, różnego rodzaju ciasta, które wręcz prosiły się, żeby ktoś je stamtąd zabrał. Zatrzymał się przed drzwiami i otworzył je, żeby wejść do środka. Andreas dopiero chwilę później spostrzegł, że Stephan nie oświetla przed nim drogi latarką i zboczył z kursu. Podszedł do niego i zapytał:
— Po co tam wchodzisz?
— Nie widzisz, że w środku jest jedzenie? To, że jesteśmy prawdopodobnie ostatnimi ludźmi na ziemi nie upoważnia nas do strajku głodowego i śmierci z braku jedzenia, wprawdzie mamy w plecaku puszki z żarciem, ale Andi, nie samą fasolką człowiek żyje. Wejdźmy do środka, zjedzmy coś, zabierzmy tę wodę, która stoi na ladzie, poza tym przyda się nam chwila przerwy — stwierdził Leyhe.
Wellinger wzruszył ramionami, a już chwilę później obaj znajdowali się w środku piekarni, w której czuć było zapach pieczywa. Andreas wziął z półki drożdżówkę z budyniem i ugryzł ją łapczywie, Stephan wybrał bułkę cebulową. Młodszy z Niemców dwie minuty później był już najedzony, gdy starszy męczył się z suchą bułką, co jakiś czas popijając wodę z butelki.
— Co zrobimy teraz? — zapytał Andreas.
— Ja najchętniej położyłbym się spać, ty pewnie też jesteś zmęczony. Może znajdziemy jakiś hotel w okolicy i zdrzemniemy się tam, totalnie za darmo — stwierdził Leyhe.
— Równie dobrze możemy wejść do byle jakiego domu, przecież nikt po policję nie zadzwoni — powiedział Wellinger przewracając oczyma.
— Pójdziemy jeszcze kawałek w głąb miasta, jeśli po drodze znajdziemy jakiś hotel to pójdziemy do niego na parę godzin, jeżeli nie wejdziemy gdziekolwiek.
Przyjaciele po spakowaniu kilku bułek i drożdżówek opuścili piekarnię i wrócili na ulicę, którą obrali za trasę swej podróży. Szli spokojnie kilka metrów, ale choć Stephan wyglądał na rozluźnionego, był trochę spięty za sprawą odgłosów, które słyszał od momentu wyjścia z piekarni. Dźwięki te nie zwróciły uwagi Andreasa, gdyż był zbyt przestraszony sytuacją, w której się znalazł. Leyhe nie chciał, więc straszyć go jeszcze bardziej, z tego powodu nie odwracał się za siebie, a to co działo się za ich plecami kontrolował zerkając w odbicia w witrynach sklepów. Szybko dostrzegł, że ktoś za nimi idzie, postać ta próbowała się ukrywać za samochodami, ale wychodziło jej to dość niezdarnie, przez co Stephan nie dość, że ją usłyszał, to jeszcze zauważył.
— Andi, jesteś w stanie przejść kilkaset metrów trochę szybciej? — zapytał szeptem.
— Pewnie, ale dlaczego?
— Później ci wyjaśnię — odparł Stephan.
Chwycił Wellingera za rękę i przyciągnął bliżej siebie, przyspieszyli krok do tego stopnia, że bardziej przypominał bieg. Gdy Leyhe dostrzegł pierwsze skrzyżowanie, bez zbędnego informowania Andreasa zakręcił w lewo i pociągnął go w swoją stronę. Na samym rogu ulicy był sklep z ubraniami, więc jak najszybciej otworzył drzwi, wepchnął do środka przyjaciela, a potem sam wskoczył do środka i odsunął się od witryny.
— Co ty do cholery wyprawiasz? — burknął Wellinger podniesionym głosem.
— Andreas, bądź do cholery cicho — wyszeptał — Patrz na ulicę.
Młodszy Niemiec w ogóle nie rozumiał o co chodziło starszemu koledze, ale zgodnie z jego prośbą przestał się odzywać i zaczął obserwować ulicę, w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby zwrócić jego uwagę. Jednak oprócz opuszczonych samochodów, porozrzucanych rowerów i siatek z zakupami nie było na niej zupełnie nic. Wellinger zaczynał się denerwować, już chciał nakrzyczeć na przyjaciela, że niepotrzebnie naraża go na zmęczenie, a wskutek tego na ból nogi, gdy na ulicy pojawiła się ona.
Podbiegła do jednego z samochodów i ukucnęła za nim próbując złapać oddech. Chwilę później podniosła się lekko na nogach, żeby wzrokiem odnaleźć mężczyzn, którzy jeszcze kilka minut wcześniej szli tuż przed nią, ale nie potrafiła ich dostrzec. Nawet nie podejrzewała, że jeden z nich zdał sobie sprawę z jej obecności i wciągnął swojego przyjaciela do jednego ze sklepów, żeby w tajemnicy móc rozpoznać intruza. Dziewczyna wyglądała na zagubioną i przestraszoną, na oko miała mniej więcej osiemnaście lat, a blond włosy spływały po jej ramionach. Wstała i podbiegła do kolejnego z samochodów, ale po sprawdzeniu terenu nadal nie dostrzegła żadnego z nich. Chwilę później usiadła na asfalcie, oparła się o koło auta, schowała twarz w dłoniach i po prostu zaczęła płakać.
— Jakiś czas musiała już za nami iść — stwierdził Stephan wciąż spoglądając na dziewczynę.
Andreasowi zrobiło się jej naprawdę szkoda. Dziewczyna była od niego sporo młodsza i tym bardziej musiało być jej ciężko, w szczególności, że ona była zupełnie sama. Poczuł potrzebę pomocy i okazania jej wsparcia, nie obchodziło go kim jest i dlaczego jest w mieście, po prostu chciał jej pomóc. Podniósł się z podłogi i ruszył w stronę drzwi, kiedy poczuł jak Stephan chwyta go za rękę.
— Gdzie ty idziesz? — zapytał — Do niej? Zwariowałeś? Nawet jej nie znamy.
Wellinger zaśmiał się w duchu, oto ten, który jeszcze kilkadziesiąt godzin temu powiedział mu, że liczy się dla niego tylko czubek własnego nosa, sugeruje mu, że nie powinien iść do dziewczyny, która właśnie potrzebuję obecności kogokolwiek, bo jest sama i prawdopodobnie strasznie się boi. W zupełności olał słowa Stephana i chwycił za klamkę, zanim wyszedł rzucił tylko:
— Skoro ona tutaj jest, może są też inni.
CZYTASZ
fear in your eyes || lellinger
FanfictionAndreas i Stephan są przyjaciółmi, którzy nie potrafią przyznać się do swoich uczuć. Obaj porzucili skoki narciarskie i chociaż żaden z nich nie chciał tego robić - nie mieli innego wyboru. Zagubieni próbują ułożyć swoje życie, a w celu zdobycia łat...