Na ostatnich nogach dotarliśmy do hotelu. Tam czekał na nas zrelaksowany Piotrek, który na nasz widok wytrzeszczył oczy i zapytał dlaczego jesteśmy tacy zmordowani.
Co się okazało? Po drugiej stronie skoczni czekała na nas taksówka. Nasza własna, osobista, opłacona przez Komitet Olimpijski taksówka. Właściwie to czekała tam na nas do ósmej, potem odjechała, bo taksometr się zawiesił, gdy kwota przekroczyła maksimum.
Ups.
Pytanie brzmi - jakim cudem Kamil jej nie zauważył podczas swojego rekonesansu?! Stoch wyjaśnił, że na zaplecze się nie zapuszczał, bo coś tam szeleściło w krzakach (prawdopodobnie był to taksówkarz, który wyszedł na jedynkę).
A propos szelestów. Te dzikie zwierzęta w krzakach... To wiewiórki były. Takie małe, puchate i urocze. Dziki nie występują w tej części świata. W ogóle.
A w budce przy wejściu na skocznie siedzi 24/7 cieć i ciupie w pasjansa. I ma sprawny telefon. I komputer z internetem. Więc tego...
Czemu nikt nam tego wszystkiego nie powiedział, jak dzwoniliśmy do Adama? Cóż, Adam wpadł na Svena i Martina, którzy wybierali się na imprezę u Niemiaszków i postanowili opić każdy z ze swoich sukcesów. Po kolei. Każdy z osobna. A Piotrek im sekundował, żeby nic nie pominęli. Chyba już wiecie, dlaczego żaden z nich na tę imprezę nie dotarł, prawda?
A my? My dostaliśmy odznaki wzorowych skautów, a ja dodatkowo maść na odmrożenia miejsc... newralgicznych.
Jedno powiem wam na pewno - te Igrzyska zapamiętam do końca życia. Oj tak.
CZYTASZ
Koreański survival, czyli nigdy nie ufaj skośnookiemu kierowcy autobusu
FanfictionNo i jesteśmy medalistami olimpijskimi. Hura, czy coś. W sumie to otworzylibyśmy szampana, ale... tak jakby utknęliśmy na skoczni. Sami. W ciemności. I nie mamy się jak stąd wydostać. Czy uda nam się przetrwać do rana? Oto jest pytanie!