♢2

599 47 12
                                    

<<[John] >>

Zawiał chłodny wiatr, czułem jak przeszywa mi skórę. Delikatnie otworzyłem oczy i ujrzałem niebo, które powoli się zaczerniało a na ciemnym tle pojawiały się delikatnie małe, srebrne obiekty. Gwiazdy.
Przetarłem oczy dłonią i spojrzałem ma grób, znicz lśnił w ciemności a ja czułem się zadowolony z tego, wyglądał naprawdę pięknie. Czerwona poświata oświetlała napis na nagrobku.
Cmentarze mają to do siebie, że po zmroku zamieniają się w miejsce rozświetlone różnokolorowymi zniczami, bijące ciepło od nich potrafi naprawdę uspokoić i wprowadzić w stan, jakbyśmy byli przed kominkiem, z kubkiem gorącej herbaty w dłoni oraz książką na kolanach. Czysty relax oraz spokój wewnętrzny. Coś niesamowitego.
Poczułem coś na swoich plecach, jakbym bym czymś okryty. Delikatnie dotknąłem materiał, odrazu go rozpoznałem. Jak mógłbym go nie rozpoznać? Materiał płaszcza noszonego przez... No właśnie...
Rozejrzałem się dookoła, w cieniu mogłem dostrzec ciemną sylwetkę, znikającą za drzewem. Zerwałem się i po cichu postanowiłem ją śledzić, trzymałem płaszcz w dłoniach starając się z całych sił nie rozpłakać. Ktoś musiał wiedzieć o tej tragedii, ktoś musi się mną bawić. Napewno.
Dotknąłem chropowatej kory drzewa, ściskając płaszcz rozejrzałem się jeszcze raz, bardziej dokładnie. Niestety... Zniknęła.
Spojrzałem na ubranie. Czarny, długi płaszcz, który był noszony przez mojego przyjaciela... A skąd wiedziałem, że to nie jest jakiś inny materiał? Otóż... Rozpoznałbym ten ciuch nawet w egipskich ciemnościach.
Przejechałem jeszcze raz dłonią po materiale. Tak, to należało do Sherlocka Holmesa.
Westchnąłem a po moich policzkach znowu delikatnie popłynęły łzy, robiło się coraz zimniej i coraz ciemniej więc to chyba najlepsza pora aby wrócić do domu, prawda?
Okryłem się delikatnie płaszczem, był ciepły więc już wiem dlaczego Sherlock tak bardzo lubił w nim chodzić. Ciepły i komfortowy.
Powoli ruszyłem w stronę wyjścia od cmentarza, myśląc kim albo raczej czym była ta sylwetka znikająca za drzewem. Skąd wziął się tutaj ten płaszcz? Miał go tylko Sherlock a to raczej niemożliwe żeby on mi go dał no bo... Sherlock nie żyje.

Dotarłem na Baker Street, otworzyłem delikatnie drzwi, powiesiłem płaszcz na wieszaku pod swoją kurtką, chciałem go jakoś ukryć i oszczędzić sobie tłumaczenia przed panią Hudson. Zdjąłem buty i rzuciłem je lekko w kąt. Myślałem, że mi się upiecze i uda mi się wejść na górę bez jakichkolwiek problemów, ale życie nie jest idealne. Kiedy tylko wszedłem na schody usłyszałem trzask zamykanych drzwi za sobą oraz głos pani Hudson.

-John! -usłyszałem swoje imię, jej głos był pełen wątpliwości i jakby nasycony... Troską? Westchnąłem i obróciłem się do kobiety, stała naprzeciw mnie i trzymała garnek. Pewnie coś gotowała, w całym korytarzu cudownie pachniało, aż zrobiłem się głodny. Hudson pokręciła głową.

-Chodź, ugotowałam kolację... Ale nie jestem gosposią! Musisz zjeść bo wyglądasz okropnie... Ah John Coś ty ze sobą zrobił... -kobieta złapała się za głowę i spojrzała na mnie. Wzruszyłem tylko ramionami. Według mojej skromnej opinii było ze mną okej, tylko trochę schudłem.
Hudson złapała mnie za ramię i pociągnęła do swojego mieszkania.
Faktycznie... Pachniało, woń jedzenia wypełniła całą kuchnię.
Usiadłem na białym krześle i spojrzałem na stół, był on również biały, drewniany.
Hudson zakręciła się w kuchni machając łyżką na lewo i prawo, wyglądało to nawet śmiesznie. Wyciągnęła dwa talerze i nałożyła na nie porcję makaronu, polała je sosem bolognese i posypała parmezanem. Zawsze lubiłem spaghetti, nie powiem, było pyszne. Hudson postawiła jeden talerz przede mną, wręczyła sztućce i nalała herbaty do filiżanki.
Kobieta usiadła naprzeciw mnie i spojrzała na mnie swoimi lekko zmęczonymi oczami.

-Jak tam William? -zapytała kiedy powoli nawijałem makaron na widelec.
-Dobrze - odparłem cicho i powoli zjadłem porcję makaronu na sztućcu. Westchnąłem ciężko.
Pewnie zapytacie się kto to William... Otóż jest to czytelnik mojego bloga, kiedyś tak około pół roku temu, napisał do mnie że bardzo podoba mu się mój blog jednak jest ciekawy dlaczego nie ma nowych wpisów a bardzo chciałby coś poczytać nowego. Nie chciałem się zwierzać z moich problemów nieznajomemu ale napisałem, że poprostu narazie nie mam czasu.
Zrozumiał to. Jakoś tak złapaliśmy wspólny język i zaczęliśmy pisać od czasu do czasu, wkońcu zebrałem się na odwagę i opowiedziałem mu dlaczego nie pisze na blogu, wyżaliłem mu się... Napisał, że mnie rozumie bo kiedyś też doznał czegoś podobnego. Trochę mi ulżyło William był taką osobą, która podtrzymywała mnie na duchu, i nie pozwoliła abym zrobił sobie coś poważniejszego. Nigdy go nie widziałem, ale czułem jakąś więź między nami, chociaż nie wiem jak to mogę bardziej szczegółowo opisać.

'Alive' //JohnlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz