Rozdział 8.

218 26 7
                                    

Wystarczyło wciągnąć powietrze, by wiedzieć.

Śmierć i zniszczenie. Woń palonego drewna i lepki, tłusty smród płonących ciał. Wyraźny, lecz nie duszący, nie sprawiający już, że żołądek zaciska się w konwulsjach a z oczu ciurkiem płyną łzy. Eliandir spojrzała tam, gdzie Dorian. I bezgłośnie zaczęła się modlić do Mythal, ponieważ żadne inne słowa nie przychodziły jej do głowy.

Szczątki i groby. Zbyt wiele grobów jak na taką małą osadę. Zbyt wiele grobów w ogóle. Większość równych, mieszczących przeciętnego wzrostu człowieka, obłożonych kamieniami by wiatr nie zdmuchnął warstwy piachu pokrywających ciała. Ale nie tylko. Wśród nich były i mniejsze. Małe mogiłki przytulone do tamtych. Zupełnie jak dziecko przytulone do rodzica.

Żal zgniótł gardło elfki, krtań zdawała się za chwilę wybuchnąć od nabrzmiałego i uwięzionego w niej szlochu, którego nawet nie mogła wyrwać na zewnątrz, nawet gdyby chciała.

Byli również żyjący. Z ich oczu wyzierała pustka. Elia wiedziała, jak się czuli. Aż za dobrze znała te uczucia. Rozpacz, udręka, przerażenie i... wina. Wina ocalałych.

Dlaczego ja przeżyłam, a moja córeczka nie? - zadawali sobie pytania. Dlaczego nie wyruszyliśmy wtedy, gdy planowaliśmy? Dlaczego wstrzymałem karawanę? Dlaczego tylko ja wyszedłem z namiotu by zaczerpnąć pitnej wody? Dlaczego nie zauważyłem zagrożenia w porę? Dlaczego, dlaczego, dlaczego...

Po co mam dalej żyć, gdy oni zginęli? Sama. Tak przeraźliwie, obezwładniająco sama...

Część ludzi płakała lub patrzyła pustym spojrzeniem w przestrzeń. Pozostali trudzili się doprowadzeniem osady do poprzedniego stanu. Albo przynajmniej do stanu, w którym da się jakoś żyć. Elia nie sądziła, by mieli siły i środków na więcej. Póki co, wynosili na środek wszystko, o nie nadawało się do użytku. Zczerniałe fragmenty mebli, wozów, przedmioty nie nadające się do użytku. To właśnie ci ostatni mieszkańcy wyszli im naprzeciw. Trzech ludzi, których odzienie wyglądało, jakby owinęli się pasami lekkiego, jasnego materiału wkasanego w luźne spodnie o prostym kroju. Wyglądali trochę jak... zjawy. Jakże przerażająco adekwatnie.

Eliandir podniosła dłoń nakazując, by wszyscy się zatrzymali. Sama zsiadła z jelenia i wyszła naprzeciw nadciągającemu mężczyźnie. Cassandra natychmiast chciała pójść za jej przykładam, jednak Elia powstrzymała ją gestem.

- Robimy krótki postój, potrzebujemy informacji - zakomenderowała przez ramię, kierując swoje słowa przede wszystkim do Cassandry.

- Inkwizytorko... - Głos Poszukiwaczki był tak cichy, że nikt nie mógł go słyszeć oprócz elfki. Czaiło się w nim wyraźne ostrzeżenie. Lavellan jedynie potrząsnęła głową, ściągając materiał zakrywający jej głowę i dolną połowę twarzy, chroniąc w ten sposób przed pyłem i słońcem. Potrząsnęła lekko głową bo zdawało jej się, jakby ciasno spleciony warkocz przykleił jej się do pleców.

Zbliżając się do obcego mężczyzny, kątem oka zauważyła, że żołnierze zsiadali z wierzchowców, zaś jej czuły elfi słuch wychwycił energiczne, krótkie komendy wydawane przez przyjaciółkę. Dobrze. Oddział musiał korzystać z każdej nadarzającej się okazji, by złapać oddech i dać zesztywniałym mięśniom rozprostować się.

A Elia mogła przynajmniej skupić całą swoją uwagę na zbliżających się ludziach, na czele których kroczył barczysty mężczyzna o ogorzałej od wiatru i słońca twarzy. Jego skóra była brązowa, zaś oczy i włosy czarne jak węgle. W bruzdach przecinających czoło i policzki przy kącikach ust zawierały się żal, cierpienie i wściekłość. To samo wyrażały zaciśnięte pięści. Mężczyzna zmierzył podejrzliwym wzrokiem nadciągających jeźdźców, szczególnie zwracając uwagę na ekwipunek i sztandar Inkwizycji powiewający nad głowami. A później wbił ciężkie spojrzenie w elfkę.

[Dragon Age: Inkwizycja] Światło i mrok ✔︎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz