Rozdział 16.

274 23 30
                                    

– No dobra, to od czego jutro zaczniemy? – zapytał Varric wprawiając wszystkich w zastanowienie, o co właściwie mu chodziło. Kiedyś, wędrując z Hawke, zadawał to pytanie bardzo często, nawet robili zakłady o pieniądze i alkohol. W sumie, jakby się tak zastanowić, sam nie wiedział dlaczego przestał. Być może dlatego, że prym w tych zakładach wiodła Isabela, której tutaj brakowało.

– Od śniadania? – zapytał Dorian z wyraźną w głosie nadzieją, że krasnolud zabrał ze sobą jakiś specjalny prowiant, który chował na równie specjalną okazję. – Albo porannego słońca, tak dla odmiany? – dodał zgryźliwie.

– Założę, że następne co spotkamy będzie rzygać ogniem. – Krasnolud jakby nie usłyszał maga, ten drugi natomiast był zbyt zniechęcony niewygodami podróży, by się obrazić.

– Ja stawiam na ludzi – wtrąciła się Cassandra zaskakując wszystkich obecnych. Varric tyle razy bezskutecznie próbował wciągnąć ją w swoje zakłady w twierdzy, szczególnie tych dotyczących strzelania do celu, siłowania się na rękę (z których z wiadomych względów wykluczony był Żelazny, zaś Poszukiwaczka miałaby ogromne szanse) albo wypicia pięciu kufli piwa w jak najkrótszym czasie, że powoli zaczął tracić nadzieję. W tej chwili był przekonany, że jej nagłe zainteresowanie tą formą rozrywki miało coś wspólnego z ponurym nastrojem Eliandir.

– Pft – parsknął. – Optymizm się ciebie trzyma, Poszukiwaczko. Wasza Inkwizytorowatość? A ty na co stawiasz? – rzucił niby od niechcenia.

Elfka milczała, z podkulonymi nogami siedząc na samym brzeżku pnia powalonego drzewa niczym nastroszony ptak w każdej chwili gotowy poderwać się do lotu. Choć obecna ciałem, myślami była w zupełnie innym miejscu. Wpatrywała się w trzaskające ognisko, bezwiednie pocierając kciukiem wnętrze naznaczonej Kotwicą dłoni. Cullena ani Solasa nie było nigdzie widać.

– Czerwoni templariusze – wtrącił Dorian by przerwać posępną ciszę.

Varric westchnął dyskretnie. Zupełnie niepotrzebne, Lavellan i tak była głucha i ślepa na to co działo się wokół.

– Już lepiej. – Pokiwał głową łotrzyk. – Hawke w tym momencie by wydała pełne rozpaczy westchnienie i powiedziała, że na pewno coś przerośniętego, odnóżastego i włochatego.

– A Fenris? Często o nim wspominasz do kompletu – zapytała niespodziewanie Elia cichym głosem, widocznie wytrącona z zamyślenia na wspomnienie Czempionki, którą zdążyła bardzo polubić. Zawsze ożywiała się, gdy Varric opowiadał o swojej przyjaciółce. A robił to dość często, odkąd Cassandra przestała posyłać mu mordercze spojrzenia, pamiętając o tym jak wywiódł ją w pole.

– On by posłał nam pełne politowania i wyższości spojrzenie i przemilczał. – Ukazał uzębienie w szerokim uśmiechu. – Ewentualnie stwierdził, że cokolwiek by to nie było, po prostu to zatłuczemy. Po tym nastapiłaby trochę niezręczna cisza, chyba że Hawke by rzuciła jakiś zgryźliwy komentarz. Albo żart, oczywiście kiepski.

Elia zachichotała krótko, ale szczerze. Był to pierwszy raz w trakcie całej wyprawy, gdy wyrwała się ze smutku. Albo złości. Uśmiech jednak zgasł nagle, zastąpiony przez napięcie w kącikach ust, które nieznacznie opadły.

Do ogniska bowiem zbliżył się Cullen. Elfka spuściła wzrok na udeptaną ziemię, gdy tylko Komendant spojrzał w jej kierunku. Mięśnie na jego mocnej szczęce poruszyły się, gdy zacisnął zęby i Varric nie mógł oprzeć się wrażeniu, że chciał w ten sposób powstrzymać zbierające się w płucach westchnięcie. Szare oczy przygasły nieco. Przede wszystkim jednak czaiło się w nich zagubienie.

Varric chyba po raz setny pomyślał, że najchętniej by potrząsnął obojgiem. Mocno. Aż zęby by zadzwoniły. Przykro było patrzeć, jak oddalają się od siebie niszcząc to, o co walczyli. O to uczucie, którym z takim trudem się poddali.

[Dragon Age: Inkwizycja] Światło i mrok ✔︎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz