Rozdział 18.

265 22 25
                                    

– Tess. 

Wyobrażał sobie to spotkanie tysiące razy, dziesiątki tysięcy. Wyrzuty sumienia, które przez te wszystkie lata obrosły żalem, z biegiem czasu jeszcze bardziej uparcie nie dawały o sobie zapomnieć.

Co czuł do stojącej przed nim kobiety? Tej samej, dzięki której kiedyś poznał uczucie najbliższe miłości a co miłością nie było. Co powinien czuć?

Przez ostatnie dni rozpaczliwie szukał odpowiedzi. 

Być może była to tylko ekscytacja związana z robieniem czegoś wbrew zasadom. Ukradkowe spojrzenia, skradzione pocałunki, zakazany seks. Tess czuła się w Kręgu wyobcowana, nie potrafiła nawiązać kontaktu z pozostałymi magami. Być może nawet nie  chciała. A on... Cóż, znalazł się totalnie pod wpływem jej uroku i zrobiłby dla niej wszystko. A przynajmniej tak naiwnie sądził. Prawda była taka, że podobało mu się to. Być może bycie wzorowym templariuszem nigdy nie było jego ścieżką.

Nawet w Kirkwall, gdy całkowicie oddał się służbie, kryło się za tym coś więcej. I nie miało to nic wspólnego z poczuciem dobrze spełnianego obowiązku. Chodziło wtedy o wściekłość, zemstę na wszystkich magach, tłumienie bólu związanego z koszmarami nocy.

Gdy poddawał ich wyciszeniu... Słodki Stwórco, czuł satysfakcję. Chorą, wypaczoną i plugawą.
Melodyjny, spokojny głos Tess wyrwał go z zamyślenia.

– Cullen... – Uśmiechnęła się. Tym swoim łagodnym, trochę powściągliwym uśmiechem, za którym zdawała się czaić tajemnica.

Była taka, jak pamiętał w żywych wspomnieniach, które do niego wracały. Może tylko jej piękne, chabrowe oczy zawierały w sobie więcej powagi. Nie straciły natomiast nic ze swojego blasku. Mimo Plagi, mimo upływu czasu, mimo nieustannej walki. 

Ona jednak... Przetrwała to wszystko. I wciąż biła od niej ta wewnętrzna siła, którą pokazywała już w Kręgu, a którą po raz pierwszy ujrzał gdy zabierał ją na Katorgę. Wręcz przeciwnie, doświadczenie jedynie sprawiło, że stała się jeszcze silniejsza. I piękniejsza, mimo drobnych zmarszczek w kącikach oczu i ust, mimo widocznego poparzenia z boku szyi i na dłoni, w której dzierżyła kostur.

– Przez te wszystkie lata chciałem prosić cię o wybaczenie. – Jego głos był niski, gardłowy. Każde słowo przychodziło mu z trudem. – Byłem głupcem, nie powinienem był-

– Nie – przerwała mu łagodnie, unosząc dłoń. –  To, co przeżyłeś... Z czegoś takiego nie można wyjść bez ran. Nie byliśmy sobie przeznaczeni, inaczej znaleźlibyśmy sposób, by sobie z tym poradzić. By walczyć. – Przez piękną, poważną twarz Tess przebiegł cień i Cullenowi przyszło do głowy, że kobieta nie mówiła o nich. Albo nie tylko o nich. 

Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nawet jeśli chabrowe oczy były skierowane na niego, kobieta patrzyła we wspomnienia, w inne miejsce i inny czas. 

– Być może. Ale nie zmiania to faktu, że cię zraniłem, Tess. 

Jakiś ptak zerwał się gwałtownie do lotu, szeleszcząc liśćmi. Magini zamrugała kilkukrotnie, zanim podjęła.

– To prawda. – Uśmiechnęła się lekko. – A ja już dawno ci wybaczyłam. 

– Mimo to... przepraszam. 

Kiwnęła głową, po czym przeniosła spojrzenie na otaczającą ich puszczę. Z zadowoleniem wciągnęła powietrze głęboko w płuca. Zapewne od dawna nie miała okazji by cieszyć się spokojem i bezpieczeństwem.

Co czuł? 

Wciąż szukał odpowiedzi. 

Z pewnością nie była mu obojętna. Wtedy, gdy zabierał ją na Katorgę, zawiązało się między nimi specjalne, milczące porozumienie. Nie dlatego, że uratował ją przed gwałtem lecz dlatego, że oboje jakby nie pasowali do Fereldeńskiego Kręgu. Cullen nie chciał być katem i groźnym strażnikiem magów. Chciał żyć z nimi w zgodzie, harmonii. Jako partnerzy. Tess z kolei tylko przy nim mogła pokazać się z innej strony, niż chłodnej, zdystansowanej i wyniosłej ulubienicy Pierwszego Zaklinacza.

[Dragon Age: Inkwizycja] Światło i mrok ✔︎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz