Włoskie słońce łaskotało moją bladą skórę przez szybę autobusu, rażąc mnie w oczy i uniemożliwiając czytanie książki. Umierałam z niecierpliwości, chcąc już dowiedzieć się, co stanie się na następnej stronie, więc próbowałam ignorować dyskomfort; w końcu jednak letnie promienie wygrały, i to po zaledwie kilkunastu minutach jazdy. Zresztą nie potrafiłam skupić się wystarczająco, by należycie oddać się lekturze. Ekscytacja buchająca we mnie jak wulkan sięgała zenitu podobnie do dokuczającego mi słońca, nie darując mi ani przyspieszonego bicia serca, ani ścisku w żołądku. Nie miałam jednak za złe niczego ani ekscytacji, ani żołądkowi, ani słońcu; czekałam na ten wyjazd tak długo, że mogłabym spalić się na kolor buraczany jeszcze przed wyjściem z pojazdu, a moja radość nie zbladłaby ani o odcień.
Oparłam skroń o trzęsące się okno i uśmiechnęłam się szeroko, przysłaniając oczy dłonią. Ludzie wokół, gdy na nich zerkałam, przejawiali raczej zmęczenie i powagę, ale ja zawsze zachowywałam się infantylniej aniżeli mała dziewczynka, ilekroć na horyzoncie pojawiało się coś, co mnie uszczęśliwiało.
A miało być wspaniale. Wybrałam się do ciotki, mieszkającej w maleńkiej włoskiej miejscowości Cesenatico, położonej nad ciepłym Adriatykiem. Planowanie tej podróży zajęło mi ponad pół roku, połowę oszczędności, trzy wielkie scrapbooki i obszerną tablicę na Pintereście. Tym bardziej miałam oczekiwania względem niej; nawet jeśli miałyby pojawić się komplikacje, a przecież pojawiały się zawsze. Wiedziałam, że urocze, włoskie miasteczko, różniące się diametralnie od mojego rodzinnego Galway, mnie nie zawiedzie, choć to nie Cesenatico stanowiło istotę moich wydzieranek i nadziei. Najbardziej bowiem czekałam na wycieczkę do Wenecji, którą ciotka obiecała zaplanować na czas mojego przyjazdu. Kilka dni więc chciałam wypocząć w miasteczku: pozwiedzać ciasne uliczki ubrana w zwiewne sukienki, pić włoskie wino, poznać przystojnych Włochów i cieszyć się śródziemnomorskim latem, a później spełnić marzenie i polecieć do Wenecji choćby na skrzydłach.
Starszy pan, siedzący obok, obserwował mój niekontrolowany zachwyt i wydawał się być nim zaniepokojony, co nie umknęło mojej uwadze. Nie zraziło mnie to jednak ani nie ostudziło mojego zapału. Wręcz przeciwnie — gorące słońce sprawiało, że mój zapał wręcz się gotował. Popatrzyłam mu prosto w oczy, nie przejmując się statystycznie niższym niż w Irlandii poziomem zaufania społecznego w kraju ani związanymi z tym normami społecznymi, i posłałam najsympatyczniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać.
— Jestem Isabelle — powiedziałam po włosku, trochę kalecząc akcent. Nie bałam się jednak, mimo niedoskonałości wymowy, używać języka. W końcu długo czekałam na okazję, by pochwalić się umiejętnościami nabytymi w zaledwie kilka miesięcy, w praktyce. Powoli bowiem nawet mnie nudziło się opowiadanie znajomym w Irlandii włoskich anegdotek, które uważałam za zabawne, na przykład to, że Włosi nie mówią, że się opalają, tylko że biorą słońce.
— Girolamo — odparł ciut zdziwiony.
— Jest pan Włochem?
Kiwnął głową, patrząc na mnie już nieco przyjaźniej, a nie tylko jak na zwariowaną turystkę, za jaką chyba uważał mnie dotychczas.
— Wracam z Rzymu, gdzie jest pochowana moja żona. Odwiedzałem ją — wyznał łagodnie, delikatnie się uśmiechając.
— Och, ja... przykro mi...
— Niepotrzebnie. Odeszła dawno temu, czas wyleczył rany. Poza tym była straszną zołzą.
Uniosłam brwi i zaśmiałam się, nie kryjąc zaskoczenia jego bezpośredniością. Nie byłam pewna, czy żartował, czy mówił poważnie, ale nie miało to dla mnie znaczenia, póki był sympatyczny. A może to ja źle go zrozumiałam? Nie przejęłam się. Postanowiłam zagadywać go za to przez resztę drogi, wyobrażając sobie, że był samotnym dziadkiem, potrzebującym rozmowy; nie sprawiał może takiego wrażenia, ale z jakiegoś powodu miałam skłonności do romantyzowania tak wielu elementów codzienności, jak było to tylko możliwe.
CZYTASZ
✔ See You Soon
RomanceMiłość od pierwszego wejrzenia ponoć nie istnieje, a przynajmniej ja w nią nie wierzę. Zainteresowanie za to pojawia się zupełnie nagle, często nawet znikąd, a stamtąd do zakochania droga już bardzo krótka... Byłam jeszcze młoda. W końcu dwadzieścia...