18. Ostatnia napisana piosenka [il finale]

81 13 94
                                    

Ledwo co przyjechałam do Cesenatico, witające mnie wówczas złotym słońcem, gorętszym niż moje nadzieje wobec niego, a już żegnało mnie rzęsistą ulewą, pochmurnym niebem i aurą odpowiadającą nastrojom. Kąsał mnie chłód wewnętrzny i zewnętrzny. Czas już nie uciekał. Czas uciekł.

Jednak nie tylko lodowaty deszcz, przeciekający przez materiałowe buty i moczący włosy, żegnał mnie tego dnia. Na przystanku stałam otoczona wianuszkiem z najpiękniejszych kwiatów koronujących nowe znajomości, a ja przyglądałam się każdemu z osobna, próbując uparcie i desperacko zapamiętać jak najwięcej szczegółów z ich twarzy.

— Dziękuję ci za wszystko, ciociu Elviro. — Chwyciłam jej ciepłe, miękkie dłonie, nie będąc w stanie nigdy wyrazić wdzięczności. Patrzyła na mnie z tą samą, co zawsze, matczyną łagodnością. Nawet zmarszczki w kącikach jej oczu i ust zdawały się być przyjazne. — To były najlepsze wakacje w moim życiu.

— To chyba nie do końca moja zasługa — zaśmiała się, kątem oka zerkając wymownie na kogoś innego. — Cieszę się, że w moim domu zawitało trochę tej twojej radości, Isabelle.

Jak żałosna bym była, próbując kłamać?

Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Chiara i Federico jednocześnie się na mnie rzucili. Chłopakowi kaptur bluzy aż zsunął się z głowy, gdy niemalże mnie przewrócili, ale nie zdawał się o to dbać.

— Musisz przyjechać za rok. Albo w zimie. A najlepiej już za miesiąc — wyliczała barmanka, ściskając mnie zaskakująco silnymi jak na swoje gabaryty ramionami.

Zaśmiałam się ponuro.

— Nie wiem, kiedy nadarzy się okazja, ale obiecuję, że kiedyś jeszcze przyjadę.

— Oby jak najszybciej — wtrącił Fede. Następnie poczochrał mi włosy, wystarczająco już skołtunione i bez jego ingerencji.

Następnie podeszłam do reszty grupy. Ludzi, którzy nie byli moimi przyjaciółmi, bo za krótko mnie znali, ale ja wiązałam z nimi wspomnienia, które mogłabym równie dobrze rezerwować tylko dla najbliższych. Dali mi mnóstwo radości i momentów chcących być wspominanymi w nieskończoność, i za to uwielbiałam ich najbardziej. Za to, że przygarnęli mnie do siebie, jakbyśmy znali się od zawsze, nie żałując mi serdeczności ani sympatii. Przytuliłam ich, podziękowałam za wszystko, za to, że przyszli, i ich pożegnałam; a na samym końcu zwróciłam się do ostatniej osoby, nie bez celu czekającej najdłużej.

— Więc... tu się rozstajemy — powiedziałam cicho, spinając się tak bardzo, jak tylko było to możliwe, byle nie wybuchnąć niekontrolowanym szlochem.

Dojrzałości, Bel — rozkazałam sobie w duchu. — Opanowania.

— Jesteś pewna, że nie wolisz zostać tu ze mną? — Chwycił jedną moją dłoń, podczas gdy drugą ręką trzymał kotka pod swoją kataną, żeby aż tak nie marznął na deszczu. — Damy sobie radę, przysięgam...

Pokręciłam głową, nie pozwalając mu kontynuować. Nie chciałam, by utrudniał wyjazd jeszcze bardziej.

— Chcieć a móc. — Westchnęłam ciężko.

Postawił na moment kota na mokrym bruku, a sekundę później porwał mnie w ramiona, by mocno objąć i przytulić do szybko bijącego serca. Bolało. Nie to, że był silny; mógłby zmiażdżyć mnie swoimi ramionami, a ja nadal byłabym najszczęśliwsza na świecie. Ale bolał mnie fakt, że nigdy nie będzie miał okazji, by to zrobić. Wtuliłam się w niego, bezskutecznie walcząc z nieposłuszną łezką, wymykającą mi się z oka. A obiecywałam sobie, by nie odgrywać scen. Miało obejść się bez szlochania i rozpaczania. Aż zabawne, że wierzyłam we własny sukces.

✔ See You SoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz