Rozdział 22

12.3K 585 91
                                    


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.



Od dobrego miesiąca prowadziłam nieustanne wojny z Hunterem. W ogóle nie mogliśmy dojść do porozumienia w kwestii imienia dla naszego synka.

Spojrzałam zmęczonym wzrokiem na cztery kartki zapisane drobnymi, koślawymi literami. Nic mi się nie podobało. A jeśli już jakaś propozycja zyskała moją uwagę, Hunter marszczył nos i mamrotał niezadowolony. Znowu kiedy on rzucał jakimś pomysłem, pukałam się w czoło i zaklinałam, że prędzej umrę, niż nazwę własnego syna takim imieniem.

Problem leżał w tym, że Hunter upierał się przy bardziej "nowoczesnych" imionach, ja natomiast hołdowałam tym tradycyjnym.

No bo, do cholery, przecież „Kanyon I Wittstock" zaproponowany przez niego brzmiał tragicznie w porównaniu do, na przykład, „James I Wittstock".

Za każdym razem, kiedy mówiłam mu, że nie zgodzę się za żadne skarby świata na jakieś wymyślne Kanyony czy inne Briany, twierdził, że i tak wyjdzie na jego, bo „on tu jest głową rodziny". Świetny argument, nie ma co.

Ale przecież nie od wczoraj wiadomo, że mężczyzna jest głową, a kobieta szyją, która tą głową kręci, czyż nie?

Przez cały ten długi miesiąc, oprócz wymyślania imienia, nie robiłam totalnie nic Dosłownie. Z powodu zostałam wykluczona z jakichkolwiek zebrań które mogłyby mnie zirytować, a stresujące sytuacje zostały ograniczone do minimum. Właściwie nie wolno mi było wyjść z pokoju bez asysty, tak bano się o dziecko.

Oczywiście byłam wszystkim dozgonnie wdzięczna, ale nie mogłam ukryć, że nudziłam się jak mops.

Tak na przykład w przeddzień Balu i Biegu Lun jedynym co miałam do roboty, to znów dać się zmierzyć krawcowym wzdłuż i wszerz i napisać krótkie a la orędzie z podziękowaniami dla poddanych.

Nadworne szwaczki od miesiąca skrupulatnie, co dwanaście godzin (oprócz dnia dzisiejszego, nie wiadomo dlaczego), przychodziły do mojej komnaty i dokładnie mierzyły mnie w piersiach, brzuchu i talii. Dzięki temu mogły na podstawie uśrednionych wyników i jakiegoś wzoru obliczyć moje spodziewane wymiary w dniu ślubu i koronacji. Do tego momentu nie mogłam zrozumieć jak to działa, jakim cudem w ogóle powstał taki wzór, ale miałam nadzieję, że zadziała. Szycia sukni ślubnej nie można przecież odłożyć na ostatni dzień.

Spojrzałam na stertę niebieskich pudełek na kanapie i uśmiechnęłam się do siebie. Mieszkańcy Królestwa tak ucieszyli się z mojej ciąży, że przysyłali do Pałacu niepomierne ilości zabawek, ubranek, bucików, pieluch i innych. Kiedy jeden z pałacowych pokoi został napełniony prezentami po brzegi, podjęliśmy decyzję, że trzeba poprosić o zaprzestanie wysyłania kolejnych upominków. I to była to jedno, niestresujące zadanie, które pozwolono mi zrobić — napisać list do poddanych.

Niedoszła królowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz