Prolog [czyt. preludio do katastrofy (czyt. wcześniejsza katastrofa)]

117 12 8
                                    

Deszcz z nienawiścią walił kroplami o ziemię. Woda ciekła cienkimi strumykami pomiędzy rzadkimi kępami trawy. Nocne niebo zakryte były ciemnymi chmurami. Wiatr wył i zmuszał do ukłonu wszelkie drzewa w okolicy. Panujący wokół mrok była w stanie przeciąć jedynie błyskawica, będąca niczym miecz rozcinający ciało potwora. Jej blask ukazał cztery ciemne sylwetki stojące na niewysokim wzgórzu. Postacie dosiadały ogromnych rumaków, dużo większych od większości koni bojowych. Uważny obserwator zauważyłby niepokojąco błyszczące oczy pod szerokimi kapturami ich płaszczy tajemniczych jeźdźców.

AUDYTORZY WIEDZĄ, ŻE ONE TUTAJ SĄ. SZYBKO JE ZNAJDĄ - rozległ się głos, ciężki jak zatrzaśnięcie trumny. Szata jego właściciela powiewała groźnie na silnym wietrze, który jednak nie był w stanie zrzucić mu kaptur z głowy. Mimo panującego wokół mroku, materiał zdawał się wyraźnie odcinać od otoczenia swoją ciemną barwą, jak gdyby pochłaniał wszelkie światło. Koń pod nią kontrastował swoją czystą bielą ze wszystkim wokoło.

- No to co robimy? - odezwała się inna z postaci donośnym głosem, aby przekrzyczeć wyjący wiatr. Odróżniała się od towarzyszy potężną sylwetką. Przy każdym jej ruchu rozbrzmiewał metaliczny odgłos sugerujący, że ubranie nie zostało wykonane z miękkiego materiału. Koń, którego dosiadał, nerwowo uderzał kopytem o ziemię, jakby gotował się do bitwy.

- Są zbyt niebezpieczne. Należy się ich pozbyć - odparła trzecia słabym, ale ostrym tonem. Ta z kolei była najniższa o sylwetce równie delikatnej, co ton. Jej również kaptur zasłaniał pół twarzy, uniemożliwiając jej rozpoznanie.

- Nie! - wykrzyknęła czwarta, której głos brzmiał lepko i nieprzyjemnie, jak ściekająca ze ściany wilgoć. Siedziała na siwym koniu, nieco skulona, a jednak wyższa od przedmówcy. Sylwetką nie wyróżniała się specjalnie, ale było w niej coś odpychającego i nieprzyjemnego. Może chodziło o zgniły zapach, który wydzielała. Nawet silny deszcz nie był stanie go zdusić.

- Niekoniecznie zabić - szybko poprawiła się trzecia postać, machając przy tym szczupłymi, kościstymi ramionami. - Po prostu...

NIE MOGĄ TUTAJ ZOSTAĆ.

- To gdzie je wyślemy? - zapytała zrezygnowana czwarta postać, krzyżując ręce na piersi. Spuściła nieco głowę, przez co kaptur zasłonił cą jej twarz.

ISTNIEJE ODLEGŁY ŚWIAT... MAŁY I NIC NIEZNACZĄCY. NIEWIELE OSÓB O NIM PAMIĘTA. MAGIA TAM NIE DOCIERA. ISTOTY TAM ŻYJĄCE SĄ POZBAWIONE WIARY I WYOBRAŹNI. JEŹDŹCY Z TAMTEGO ŚWIATA MOGĄ ZAJĄĆ SIĘ NASZYM PROBLEMEM.

- Ale czy...

- To jest świetny pomysł! Chyba wiem, o jaki świat ci chodzi!

- Ale... Jaki?

***

- Ale taaatoooo! - wybuchła ponownie Wojenka. - Ja nie chcęęę!

- Zamilcz, Zerwanie Stosunków Pokojowych! Nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia! - ryknął Wojna stanowczo. Stał w lekkim rozkroku ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.

- Macie szczęście, że was potraktowaliśmy tak łagodnie - mruknął Zaraza, choć wydawał się być tym pomysłem równie zachwycony, co Wojenka. Ręce trzymał w kieszeniach płaszcza i starał się nie patrzeć w ich stronę.

- Łagodnie!?! Zesłanie do innego, nudnego świata, ma być łagodne!?! - krzyknęła dziewczyna, gestykulując gwałtownie i rzucając się w różne strony, jakby dostała jakiegoś ataku. Być moze właśnie tak było.

- Wojenko! - skarciła ją jej matka, Walkiria. Położyła dłonie na ramionach córki i spojrzała jej głęboko w oczy. - Na Ziemi nie może być aż tak źle... Mają tam... skomplikowaną historię pełną wszelakich konfliktów i rzezi. Na pewno ci tam się spodoba.

Epidemia mruknęła coś niewyraźnie pod nosem. Tak jak jej ojciec starała się nie patrzeć na całe zamieszanie. Na jej złożonym przedramieniu siedział gruby, szary szczur, którego głaskała delikatnie po czubku głowy.

- Jeśli będziecie grzeczne, to szybko wrócicie do domu - pocieszył je i siebie Zaraza z nikłym uśmiechem, który miał chyba na celu pocieszyć dziewczynki. Jednak uśmiech w wykonaniu Jeźdźca Apokalipsy nie był najbardziej zachęcającą rzeczą na świecie.

- Dobra. Koniec tych pożegnań - stwierdził Pandemia, ziewając ostentacyjnie. Młodsza siostra spiorunowała go wzrokiem, jednak nic nie powiedziała.

- Po prostu już chodźmy - warknęła Wojenka, ciągnąc za rękę Epidemię, która, choć ze wszystkich sił zapierała się nogami o ziemię, nie dała rady wyrwać się z uścisku rudowłosej.

- Na miejscu będzie czekał Ziemski Głód, on się wami zajmie - przypomniał im Wojna.

- Taaak. Mówiłeś nam już to... z trzysta razy - rzuciła jego córka, nie odwracając się.Była już wyraźnie znudzona i zirytowana.

- Szerokiej drogi! - krzyknęła za nimi Walkiria z wymuszonym uśmiechem na twarzy.

- Miłego spadania! - dorzucił Pandemia. Tym razem to Zaraza spiorunował go wzrokiem.

Dziewczynki spojrzały po sobie, a potem w dół na otchłań kosmosu. Głębia, jaką ujrzały zdawała się nie mieć dna. Jej widok wdzierał się do umysłu, powodując zawroty głowy.

- Czy to na pewno bezpieczne? - zapytała niepewnie Epidemia, choć dumny wyraz nadal nie zszedł z jej twarzy. Szur z jej ramienia zapiszczał z przerażeniem, rozumiejąc zamiary swojej pani, po czym błyskawicznie schował się do kieszeni jej podróżnej torby. Dziewczyna ścisnęła nerwowo jej pasek.

- Nie! - krzyknęła Wojenka. Mocniej ścisnęła dłoń koleżanki, po czym skoczyła w dół, ciągnąc za sobą córkę Zarazy.

- Czy nie wyskoczyły za wcześnie? - zaniepokoił się Zaraza.

- Nie. Chyba nie - odparł Wojna, marszcząc brwi. - Najwyżej trafią do innej strefy czasowej. Poradzą sobie.

Piesi ApokalipsyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz