⚝ Prolog ⚝

2K 197 183
                                    

Dwadzieścia pięć lat wcześniej...


Zamek Kharren wydawał się martwy. Wśród czarnych, zimnych murów królowała cisza, przerywana jedynie potępieńczym wyciem wiatru. Nawet odziane w czarne płaszcze sylwetki nie wydawały najmniejszego szmeru. Dopiero dalej, w głębi zamku wyłapać można było szepty zebranych w kuluarze mistrzów i najlepszych adeptów. Nikt jednak nie ważył się podnosić głosu. Gdyby ktokolwiek wykazał się tak wielką bezmyślnością, rychło skończyłby w Otchłani. Panowie zamczyszcza nie należeli do łaskawych.

Księżyc zaglądnął przez zdobione witrażami okna. Jeden z czempionów, około czternastoletni chłopiec o pustych, złych oczach, odwrócił głowę, wyłapując ruch pod żebrowym sklepieniem – włochaty pająk, który właśnie odnalazł dobre miejsce do łowów, zabrał się do tkania sieci.

Zaraz jednak adept, na wzór pozostałych dranów, skierował wzrok w stronę, z której dobiegł szybki stuk obcasów. Kilka uderzeń serca później zza rogu wyłonił się mężczyzna. Powłóczysta, czarna szata Radnego, kontrastująca z jasnymi, sięgającymi pasa włosami, ciągnęła się za nim. Dran, choć przystojny, o zgrabnym nosie i szlachetnym profilu, nie budził sympatii. Wręcz przeciwnie. Na twarzy mężczyzny malowała się pogarda tak silna, że można ją było niemal pomylić z nienawiścią. Jego wyniosła postawa i zimne spojrzenie sprawiały, że wbrew niepozornej posturze, budził lęk. I nie bezpodstawnie – wśród łowców strach był emocją najbardziej potępianą, mistrzowie od najmłodszych lat dokładali starań, by wypleniać z adeptów ową haniebną skazę, domenę słabych. Lecz Radnych, a szczególnie jego, lękali się nawet najpotężniejsi mistrzowie.

– Elerath!

Radny Elerath Dahi, jeden z pięciu arcymistrzów, zatrzymał się. Zacisnął pięści skryte w głębokich rękawach, skrzywił wargi. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni ktoś znieważył go do tego stopnia. Adepci nie mieli prawa odzywać się w towarzystwie Radnych, mistrzowie zaś zabrać głos mogli tylko po uprzednim zwyczajowym ukłonie, wyrażającym szacunek i pełne posłuszeństwo. Za złamanie jednej z tych zasad groziła chłosta, trwająca trzy klepsydry. Karani rzadko kiedy doczekiwali drugiej. Zaś zwrócenie się do arcymistrza po imieniu karane było śmiercią.

Elerath odwrócił się powoli, wbijając wzrok w głupca, który odważył się pominąć tytuły i odnieść się do niego, jak do równego sobie. Ciekawiło go, kto tym razem straci głowę. Od dawna w zamczyszczu nie działu się nic nadzwyczajnego. Jałowość kolejnych dni ciążyła mu, niby wór cegieł. Dlatego teraz czuł satysfakcję z perspektywy nadchodzącej egzekucji. Dawno nie brał udziału w podobnym widowisku, zawsze to przełamanie rutyny.

Zadarł brodę i skrzywił się odruchowo, bowiem kara, którą zamierzał wymierzyć, w jednej chwili stała się niemożliwa do wykonania. Stłumił gniew, przeklinając w myślach echo, które zniekształciło głos Radnego, doprowadzając do pomyłki. Przed nim stał arcymistrz Dalion Severne.

– Masz do mnie sprawę? – Nad wyraz formalny głos Eleratha był równie nieprzyjemny, co spojrzenie.

– Mam – warknął Dalion, po czym wycelował palcem w rozmówcę. Zaraz jednak opuścił rękę, wyczuwając na sobie ukradkowe spojrzenia zza filarów, zebranych w kuluarze łowców. Nie często widywało się w dolnym zamku aż dwóch arcymistrzów. A jeszcze rzadziej dało się przysłuchać ich zatargom.

– No, więc czego chcesz? – spytał Elerath, gdy tylko znaleźli się w westybulu. Tak jak w pozostałych częściach zamku panował tu półmrok, rozświetlony jedynie księżycowym światłem i tlącymi się pochodniami.

Skierowali kroki w stronę wrót. Tylko tam mogli liczyć na pełną prywatność. Choć zakradanie się i podsłuchiwanie Radnych karane było śmiercią, nie mogli mieć pewności, czy w którymś z mistrzów lub adeptów nie przezwycięży ciekawość. Mimo że bardzo się starali, w każdym dranie pozostawała jakaś cząstka człowieka.

Łowczyni: Zmierzch WilkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz