⚝ Rozdział 35 ⚝

424 71 49
                                    

– Właź do środka. – Głos Argala był nienaturalny. Z jednej strony odzyskał swój zgryźliwy ton, lecz z drugiej pobrzmiewało w nim coś dziwnego, coś co kazało Sewelowi trzymać się na baczności.

Riss wszedł do środka, rozglądnął się. Nie pamiętał kiedy po raz ostatni odwiedzał Riffena w jego własnej komnacie. Od tamtego momentu musiały minąć lata, bo Szósty miał wrażenie, że trafił tu po raz pierwszy. A może faktycznie tak było? Nie potrafił stwierdzić.

– Siadaj – warknął starzec zamykając drzwi na klucz.

– Dzięki, posto...

– Siadaj, powiedziałem!

Sewel zmarszczył brwi. Czuł, że to nie był najodpowiedniejszy moment na przekomarzanie się z Trzecim, dlatego bez słowa wykonał polecenie.

Argal podszedł do przeszklonej gablotki na drugim końcu komnaty. Wyjął z niej flaszkę i puchar. Przez chwilę patrzył na srebrne naczynie, zupełnie jakby się wahał. Wreszcie odstawił je na miejsce, odkorkował butelkę i pociągnął z gwinta. Grdyka latała mu jak spławik. Riss widział przez ciemne szkło, jak poziom trunku obniża się coraz bardziej i bardziej. Nie mógł się nadziwić temu co właśnie widział. Riffen nie był typem moczymordy, jeśli już pił, to w celach towarzyskich i to niewielkie ilości. Ot, puchar, najwyżej dwa, ale nie więcej. Tymczasem okowita w zastraszającym tempie zbliżała się ku dnu.

Wreszcie oderwał flaszkę od ust, zasapał ciężko. Odstawił naczynie z łoskotem, wierzchem dłoni otarł resztkę alkoholu z brody.

– Sewel – Argal obejrzał się przez ramię. Jego oczy były ciemne, zmącone mieszanką strachu, smutku, gniewu i alkoholu. – Musimy porozmawiać. Szczerze.

Riss nie odezwał się. Poczekał aż starzec usiądzie w fotelu naprzeciw i podejmie myśl. A długo nie czekał. Trzeci siadł ciężko i oparł się, przymykając przy tym powieki.

– To ty go zabiłeś?

Szósty skrzyżował ręce na piersi, pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Ich może i mógłbym zrozumieć, ale że ty?

– Jesteś jedynym podejrzanym. To ty obrażałeś Opiekunów i negowałeś każde ich słowo, to ty otwarcie sprzeciwiałeś się Pierwszemu, to ty ostatnimi czasy zachowywałeś się jak szaleniec, wczoraj zaś nie kto inny a ty właśnie powiedziałeś coś o machinie, która nas zmiażdży, po czym wybiegłeś z posiedzenia, trzaskając za sobą drzwiami.

Sewel potarł twarz. Nagle poczuł się zmęczony, tak obezwładniająco zmęczony. Miał ochotę zasnąć i nie budzić się przez najbliższych kilka lat, aż to całe bagno, które zaczęło zalewać Camor, nie wyschnie. Wiedział jednak, że to niemożliwe.

– Wiem jak to wygląda, a wygląda nie najlepiej. Jeśli mam być szczery, ostatnie tygodnie były dla mnie dość trudne. Może nawet sobie trochę nie radziłem... Ale jednego jestem pewny, nie jestem mordercą!

Riffen nie odezwał się, nawet na niego nie spojrzał. Wsparł się o łokieć, patrząc wciąż w jeden, ten sam nieokreślony punkt.

– Argal?

Cisza.

– Argal!

Argal w milczeniu sięgnął do kieszeni. Oczom Sewela ukazała się koperta z przerwaną pieczęcią. Na pieczęci widniał symbol wagi – nad jedną szalą unosił się mieszek, nad drugą nóż.

– Co to jest?

Starzec bez słowa wyciągnął zawartość koperty i podał ją Szóstemu. Sewel, przełknąwszy ślinę, wziął do rąk drogi pergamin, jakiego używali jedynie Opiekunowie i może kilku najbogatszych Camorczyków. Wczytał się w pismo łudząco podobne do jego własnego. Początkowo jego twarz była nieruchoma, ale z każdym kolejnym słowem, z każdym kolejnym akapitem piwne oczy rozwierały się coraz szerzej.

– Rozumiesz już? – Odezwał się starzec po raz pierwszy od dłuższego czasu.

– Nie właśnie, problem w tym, że nic nie rozumiem! – Sewel ścisnął list, a pergamin pod jego palcami zmarszczył się i zaszeleścił.

– "Machina poszła w ruch i nikt nie zdoła jej zatrzymać. Ci zaś którzy spróbują, zostaną przezeń zmiażdżeni" – zacytował Argal. – Brzmi znajomo. Zupełnie jak pismo.

– To parafraza moich słów, wiem, a pismo jest podobne, ale to nie ja jestem autorem. Nie ja go napisałem ani nie ja zabiłem Pierwszego! Uwierz mi!

Riffen spojrzał mężczyźnie w oczy. Kryła się w nich rozpacz, zupełnie jak tego dnia, kiedy znalazł go wśród brudu i smrodu, wśród wrogów i śmierci. Małego, samotnego, bezbronnego, bezradnego. Starzec pokręcił głową, usiłując odpędzić wspomnienia. Choć i tak wiedział, że było już za późno.

– Sewel, ja... – zaczął a głos mu zadrżał. – Ja kocham cię jak syna. Nie ma na tym parszywym świecie niczego, na czym zależałoby mi bardziej, niż na tobie, chłopcze. Ale przez to nie potrafię cię osądzić. Znam cię od dziecka, jeszcze do niedawna nie miałbym wątpliwości, ale teraz... Zmieniłeś się, Sewel, nie wiem już kim jest mężczyzna siedzący przede mną, którego przecież wychowałem. Nie wiem czy nadal mogę ci ufać.

– To... T-to dlaczego ukryłeś list? I skąd go w ogóle masz?

Starzec z ciężkim westchnięciem wyciągnął rękę. Riss z wahaniem zwrócił mu pergamin.

– Musiałem rozmówić się z Ryndelem. Chciałem to zrobić po wczorajszej naradzie, ale nie miał czasu i nalegał, by przełożyć to na dziś. Stwierdziłem, że najlepiej załatwić sprawę szybko, więc udałem się do niego dość wcześnie. Gdy wszedłem na piętro, służący właśnie wchodził do komnaty. Myślałem, że się spóźniłem...

– Dlaczego? To był tylko sługa, mogłeś go przepędzić.

– Pierwszy miał problemy ze zdrowiem. Codziennie rano i wieczorem robiono mu... Zresztą nie ważne, wiedziałem, że będę musiał wrócić po wszystkim. Ale zatrzymał mnie krzyk. Pachoł padł na klęczki, nim się pozbierał, byłem przy nim. Kazałem mu zostać, chciałem się rozejrzeć, nim zleci się reszta. I wtedy znalazłem list, Ryndel miał go w dłoni.

– Dlaczego go zabrałeś?

– Zakładam, że ten przejaw imbecylizmu wynika z szoku. Jeśli wpadłby w ręce Opiekunów, od razu by cię skazali. To byłby wystarczający dowód. Nie mogłem na to pozwolić.

– Argal, ja...

– Spytam po raz ostatni i, zaklinam cię, masz odpowiedzieć szczerze. Czy to ty zamordowałeś Pierwszego?

Sewel wstał. Jego twarz była śmiertelnie poważna.

– Nie.

Podskoczyli obaj, gdy ktoś po drugiej stronie szarpnął za klamkę, po czym załomotał do drzwi.

– Otwierać!

Argal wstał. Spojrzał ze strachem w stronę, z której dobiegały krzyki.

– Otwórz je – powiedział Sewel cicho, kładąc starcowi dłoń na ramieniu.

Trzeci spojrzał na niego raz jeszcze. Wreszcie zacisnął zęby, objął Rissa silnie, rozpaczliwie.

– Otwieraj, Riffen! Słyszysz?!

Sewel odsunął się delikatnie, a starzec poczuł nagle bolesne ukłucie, które niemal zwaliło go z nóg. Czuł, jakby ktoś wsadził mu w serce płonącą żagiew. Krtań skurczyła się, nie pozwalając na wypowiedzenie choćby słowa. Patrzył w niemym przerażeniu, jak Riss podchodzi do drzwi, po czym przekręca klucz w zamku.

A później były już tylko stłumione głosy, migające, rozmazane obrazy i – nagła, kojąca ból ciemność.

Łowczyni: Zmierzch WilkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz