⚝ Rozdział 33 ⚝

398 72 42
                                    

Walenie do drzwi wyrwało Sewela ze snu. Z roztargnieniem podniósł głowę z blatu, łokciem o mało nie strącając pucharu z winem. Przesunął naczynie w bezpieczne miejsce, po czym rozglądnął się po komnacie. Rychło tego pożałował – nagły ból rozszedł się po szyi i karku, przez co mężczyzna aż syknął. Rozmasował pulsujące miejsca, usiłując ignorować nieznośny łomot. Odnotował w pamięci, by, o ile to możliwe, kłaść się spać do łóżka, nie zaś gdzie popadło.

– A to uparty sukinsyn – warknął, wstając zza biurka. Zmierzwił dłonią włosy, poprawił szatę radnego, której nie zdążył nawet zdjąć poprzedniego wieczoru, i otworzył drzwi. Pierwszym co ujrzał była pobladła twarz Argala. Kilka kroków za nim stał służący z opuszczoną głową.

– Pali się czy jak? – mruknął Riss, opierając się o framugę.

– Żyjesz. – W głosie starca słychać było ulgę, ale i coś jeszcze, coś czego Szósty nie potrafił rozszyfrować.

– Jak widać – odparł z przekąsem. – Siepacze Pierwszego jeszcze mnie nie dopadli.

– Marny moment na żarty. Chodź.

– Co? – Brwi Sewela uniosły się niemal pod samą powałę. – Gdzie niby? I po co?

– Wyjaśnię ci po drodze.

– Jeśli mam gdziekolwiek iść, wyjaśnisz mi teraz.

Argal skrzywił się, widać było, że targa nim gniew. Mimo to ograniczył się do kilku zaledwie słów, które odbiły się w umyśle Rissa echem.

– Morderca wrócił do gry, nie żyje kolejny Opiekun.


Biegł po schodach z trudem łapiąc oddech. Serce waliło mu jak młotem, zagłuszało myśli. Nie była to jakaś wielka strata, jako że Riss w głowie miał jedynie mętlik. Morderstwa Adlena i Irna nastąpiły po sobie w bardzo krótkim odstępie czasu, a przez ostatnie tygodnie nie działo się nic nadzwyczajnego. Sewel, być może naiwnie i zbyt pochopnie, ale uwierzył, że całe to zamieszanie było efektem prywatnych porachunków. W świecie władzy i pieniędzy wrogowie mnożyli się, jak grzyby po deszczu. Oczywiście tych nie kryjących się ze swoją wrogością było niewielu. Prawdziwą siłę stanowili ci, którzy w oczy się uśmiechali i klepali po plecach, a za rogiem pluli i złorzeczyli. To, że jacyś przyjaciele mogli wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce i zechcieli zakończyć waśń raz na zawsze, było prawdopodobne. Możliwe nawet, że morderstwa zleciła jedna i ta sama osoba. Problem w tym, że kolejna śmierć i to po takim czasie niszczyła tę koncepcję – koncepcję, która była nadzwyczaj wygodna.

Zobaczył ich, gdy tylko dotarł na dwudzieste piętro. Nie licząc straży i służby, byli tam wszyscy żyjący Opiekunowie. Dopiero teraz Sewel zdał sobie sprawę, jak niewielu ich pozostało – Daroo Veis, Argal Riffen, Kellen Nils, Ernst Dullen, Larven Iso, Hagan Rois, no i on sam. Liczba rządzących niebezpiecznie się kurczyła. Gdzieś z tyłu głowy zrodziła mu się myśl, że jeśli tak dalej pójdzie, zrobi się niebezpiecznie. Wrogowie Hael i wszyscy, którzy ostrzyli zęby na władzę nieustannie wypatrywali okazji, by zacząć działać. Riss nie pamiętał by w całym jego życiu znalazł się moment, w którym Hael był aż tak osłabiony.

Ciężko dysząc podszedł do zgromadzonych. Służba rozstąpiła się przed nim natychmiast. Opiekunowie nawet nie drgnęli.

– Z drogi – warknął Sewel, napierając na Siódmego, który stał mu na drodze.

– Po coś tu przylazł? – sarknął Ernst Dullen, za nic sobie mając poczynania Szóstego, który był zupełnie bezradny w obliczu równie ciężkiego, co szerokiego mężczyzny.

– Chcę go zobaczyć.

– Nie napatrzyłeś się już? – Obwisłe policzki zadrżały. Pozostali Opiekunowie milczeli, a ich oblicza były nieruchome i zimne, zupełnie jakby wykute zostały w kamieniu.

– Co?

– Przepuśćcie go – zawołał Argal, wychodząc z dźwignicy, która dopiero co wjechała na piętro.

Opiekunowie, choć niechętnie, rozstąpili się przed Rissem. Minął zebranych bez słowa, po czym wszedł do komnaty.

Ryndel Muis, Pierwszy Opiekun Hael, siedział w przypominającym tron fotelu. Głowa opadała mu bezwładnie na ramię, a z szyi zionęła głęboka rana, przypominająca uśmiech szaleńca. Koszulina nocna, którą miał na sobie nieboszczyk, zabryzgana była juchą. Krew, zarówno na skórze, jak i odzieniu, zdążyła już zakrzepnąć, więc do morderstwa musiało dojść w nocy.

Drgnął wyrwany z zamyślenia, gdy Argal się z nim zrównał. Jego twarz powoli nabierała naturalnego kolorytu.

– Znalazła go służba.

– Jak to?

– Drzwi do komnaty były otwarte.

Sewel spojrzał na Riffena spod uniesionych brwi. Zaraz zmarszczył je jednak, dostrzegając minę starca. Nie był do końca pewien, co oznaczała, szczerze powiedziawszy miał wrażenie, że widzi ją po raz pierwszy, a przecież Argala znał od dziecka.

– Wiesz co to oznacza, prawda?

– Nie bardzo... – Sewel nawet nie próbował zgadywać, zaczęło go trapić coś zgoła innego. Odwrócił się przez ramię. Oczy Opiekunów zdawały się piętnować.

– Że Ryndel musiał komuś te drzwi otworzyć i go wpuścić.

– Dość logiczne – odparł niepewnie, powracając spojrzeniem do Argala. – O co chodzi? Czemu wszyscy się na mnie gapią?

Starzec otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, lecz z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.

– Chodzi o to – Drugi wystąpił na przód, przerywając milczenie. Powiódł wzrokiem po zebranych, zaczerpnął oddechu. – Chodzi o to, Sewel, że jak wszyscy dobrze pamiętamy, to ty wczoraj, po raz kolejny, jawnie sprzeciwiłeś się Pierwszemu. Pokłóciłeś się z nim, a w dodatku obraziłeś jego i nas.

– Czyli że niby ja go zabiłem? Chyba sobie żartujecie!

– Wczoraj z hukiem wyszedłeś z obrad, nie zaprzeczysz, że byłeś wściekły.

– Byłem, ale to nie znaczy, że go zamordowałem!

– Jak na razie tylko ty miałeś motyw – rzekł Daroo z powagą.

– Jaki znowu motyw? Zresztą nie ważne, nie macie dowodów.

– Jeszcze.

Spojrzenie Rissa spoczęło na Dziesiątym. Hagan Rois patrzył na niego zagadkowo ciemnymi oczyma.

– Coś sugerujesz? – zawarczał Sewel, unosząc górną wargę niby wściekły pies.

– Owszem – odparł Hagan bez skrępowania. – Dowody istnieją, wystarczy ich poszukać.

– Błagam! Powiedzcie, że to tylko głupi żart. Udało wam się, nabraliście mnie, winszuję, ale już wystarczy. Przestało mnie to bawić, a zaczyna denerwować.

– To nie żart, Sewel. – Argal zbliżył się do niego. Sięgnął ręką do kieszeni, przez co przez chwilę Rissowi wydawało się, że coś z niej wyciągnie. Nic takiego się nie wydarzyło. – Nikt cię nie oskarża, ale jak na razie jesteś jedynym podejrzanym.

– Więc co teraz? Skujecie mnie jak pospolitego bandytę i wtrącicie do lochu przez domysły?

– Nie. – Drugi pokręcił przecząco głową. – Przeszukamy twoją komnatę. Jeśli faktycznie jesteś niewinny, nie masz się czego obawiać.

– A w przeciwnym razie?

– Z tego co mówisz, nie ma "przeciwnego razu". Czy się mylę?

Sewel zaklął z cicha, zacisnął pięści.

– Oczywiście, że nie!

– To się okaże. Argal.

Argal spojrzał na niego.

– Wiesz co robić. – To powiedziawszy Drugi odwrócił się na pięcie i wyszedł z komnaty. Pozostali Opiekunowie podążyli za nim.

Łowczyni: Zmierzch WilkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz