⚝ Rozdział 37 ⚝

369 72 28
                                    

Następną noc Sewel spędził w loszku Hael. Zamykano w nim służących, gdy ci popełniali błędy zbyt poważne na słowną reprymendę, ale za lekkie na karę śmierci. Dla Rissa jednak zrobiono wyjątek. Cela była mała i zimna, a prycza twarda. Mimo wszystko nie czuło się wilgoci, więc nie narzekał. Na szlaku potrafił sypiać w dużo gorszych warunkach. Poza tym wiedział, że i tak długo miejsca tu nie zagrzeje.

Przez ten czas nie nudził się zbytnio. Rozmyślał o ostatnich dniach i wydarzeniach, o swoich błędach, o błędach innych. Myślał o sobie i swoim życiu, o tym jak nim pokierował. Myślał o tym, jak skończy się ta historia, czy naprawdę przyjdzie mu zginąć i... I o Argalu. Potem zaś zmorzył go sen.

Następnego dnia obudzili go strażnicy. Sewel wstał z paskudnym humorem. Śnił mu się dziwny sen, dość niespodziewany zresztą. Skupiał się na zielonookiej kobiecie o kruczych włosach. Znał ją, pamiętał, bo i jak mógłby zapomnieć? We śnie wydawała się taka rzeczywista, czuł ciepło jej skóry i mógłby przysiąc, że czuł jej zapach. A oni przerwali to senne marzenie, o którym nie śmiał marzyć nigdy dotąd.

I nawet to, że mieli go właśnie prowadzić przed sąd, decydujący o jego życiu i śmierci, nie zmieniało faktu, że przerwania tego snu nie mógł wybaczyć.

Strażnicy skuli go i wyprowadzili z lochu. Byli raczej milkliwi i nie utrudniali Sewelowi marszu. Wiedział, że to traktowanie wynikało jedynie z faktu, że werdykt wciąż nie był pewny i Szósty jakimś cudem mógł zostać uniewinniony. Wtedy zaś marny czekałby los tego, kto by mu się naprzykrzył.

Patrzył uparcie przed siebie, gdy prowadzono go przez kuluar. Bracia patrzyli na widowisko z zaciekawieniem, większość szeptała, niektórzy, co odważniejsi, wskazywali Szóstego palcami.
Odetchnął, gdy w towarzystwie dwóch gwardzistów wszedł do dźwignicy. Pozostali musieli poczekać, aż kabina się zwolni – była za mała, by pomieścić tyle osób. Sewelowi odpowiadała taka kolej rzeczy, ta pozorna chwila względnej samotności. Wiedział, że za chwilę, gdy machina wtoczy się na dziesiąte piętro, stanie przed obliczem Dzisięciu. Cóż, teraz to już raczej Sześciu, pomyślał, gdy jeden ze zbrojnych otworzył drzwi dźwignicy i wszyscy trzej opuścili kabinę.
Ku rozczarowaniu Rissa, gwardziści nie zamierzali czekać na swoich towarzyszy. Lekkim pchnięciem w ramię zasygnalizowali, że już czas. Na co? Wolał nie zgadywać.

Drzwi do sali obrad rozwarły się ociężale. Opiekunowie siedzieli na swoich miejscach z kamiennymi twarzami. Ich oczy zdawały się zimne i martwe, jak całuny, którymi okryto krzesła zmarłych. Sami członkowie posiedzenia również odziani byli w czarne, żałobne szaty.
Strażnicy, stojący po obu stronach skazańca, milczeli. Milczeli Opiekunowie, milczał skazaniec. Milczały twarze zmarłych na obrazach. Cisza była tak ciężka i gęsta, że zapewne gdyby nie fakt, że do sali obrad nie można było wnosić broni, dałoby się ją pokroić nożem.

– Wystąp – odezwał się wreszcie Drugi, Daroo Veis.

Sewel postąpił posłusznie do przodu. Drgnął, gdy napotkał spojrzenie starych, zatroskanych oczu Argala.

– Zebraliśmy się tu – rozpoczął podniośle Daroo – by osądzić tego oto człowieka, Sewela Rissa, Szóstego Opiekuna, na którym ciążą potworne zarzuty. Dziś rozstrzygniemy bowiem czy jest on winny śmierci Pierwszego, Ryndela Muisa, oraz czy to morderstwo ma związek z poprzednimi. – Tu zrobił krótką pauzę, w trakcie której powiódł wzrokiem po zebranych. Gdy spoczął na Sewelu, podjął monolog – Co robiłeś po opuszczeniu posiedzenia w dzień poprzedzający śmierć Pierwszego?

– Wróciłem do siebie. Zacząłem pić, aż w końcu usnąłem. Obudziło mnie walenie do drzwi następnego dnia. Wtedy okazało się, że Pierwszy nie żyje.

Łowczyni: Zmierzch WilkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz