⚝ Rozdział 6⚝

742 137 69
                                    

Chata płonęła. Dookoła szalał ogień, niszcząc wszystko na swej drodze. Aż jaśniało od żaru – iskry sypały się zewsząd, gdy kolejne fragmenty stropu spadały na ziemię. Dziewczyna leżała na podłodze, przygwożdżona gorejącą belką - musiała spaść, gdy Deidree była nieprzytomna.

Sróbowała zepchnąć ją z siebie, lecz ta nawet nie drgnęła.

– No dalej! – jęknęła drana, czując, jak ogień przypieka ją do żywego, jak płomienie drą bezlitośnie skórę pazurami.

Uniosła głowę, gdy nad nią rozległ się trzask. Rozwarła szeroko oczy, w ostatniej chwili dostrzegając nad sobą spadający strop.

Zerwała się do siadu z niemym krzykiem na ustach. Dyszała ciężko, a po czole spływał jej pot. Rozglądnęła się z roztargnieniem, szukając wzrokiem ognia, lecz pokój, w którym się znajdowała był cichy i spokojny. Spojrzała w dół – leżała na sienniku, przykryta śmierdzącą derką. Zaglądnąwszy pod kołdrę ze zdziwieniem stwierdziła, że ma na sobie nie swoje ubrania.

Złapała się za szyję, gdy nagły ból ścisnął jej krtań. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gardło miała wyschnięte na wiór, że jeszcze chwila a zaczną jej odchodzić suche płaty. W tym momencie drzwi otworzyły się z jękiem zawiasów, a do pokoju weszła kobieta w średnim wieku. Deidree kojarzyła tą twarz, nie mogła tylko dojść skąd.

– Obudziła się pani – szepnęła tamta z zaskoczeniem, ale i otuchą. Po chwili wahania, postawiła na stoliczku przy łóżku dzban z wodą i kubek.

Łowczyni chwyciła naczynie i wypiła duszkiem, nie zwracając uwagi na skrępowaną wieśniaczkę. Gdy skończyła, odstawiła dzban, westchnęła. Ulga, jaką odczuła po zwilżeniu gardła była nie do opisania.

– C-co... – wychrypiała, z trudem panując nad głosem. – Co się...?

– Uratowała nas pani – odpowiedziała kobieta, pojmując, że drana wciąż ma problem z mówieniem. – I pańscy towarzysze.

– Gdzie...? Gdzie oni...?

– Wyjechali dwa dni temu. Chcieli zapłacić, by ktoś się zaopiekował panią nim pani wyzdrowieje, ale... Ale ja panią wzięłam bez żadnych pieniędzy, uratowała pani mnie i moich bliskich, i prawie sama zginęła, próbując ocalić mojego synka...

Kobieta z płonącego domu, przypomniała sobie drana. Tak, teraz już pamiętam.

– Jak...? J-jak przeżyłam?

– Pani przyjaciel ruszył za panią, gdy tylko rozprawił się z bandytami. Wyciągnął panią w ostatnim momencie, bo zaraz dom się zawalił.

– Miał wąsy? Ten... przyjaciel?

– Miał, miał. Czarne, podwinięte, a...

Deidree nie słuchała dłużej paplaniny chłopki. Nakryła się kołdrą po samą głowę i zamknęła oczy. Choć nie do końca rozumiała dlaczego, poczuła w sercu dziwne ciepło. Znała je, kilka razy w życiu zdołała go doświadczyć i wiedziała już czym to śmierdziało. Skarciła się natychmiast w duchu, usiłując wypchnąć z myśli uśmiechniętą gębę Darta.

Ja też ryzykowałam życie dla tych ludzi i niczego to nie oznacza. To był tylko przyjacielski gest, zrobiłby to każdy z odrobiną honoru i odwagi. Zresztą, ile ty masz lat, Deidree? Zachowujesz się jak podlotek, jak jakaś cholerna dziewica, która dostała komplement. Weź się w garść.

– M-mój koń?

– Cały i zdrowy.

– Miecze?

– Bezpieczne, schowane.

– Dziękuję – szepnęła. – Dziękuję.

Pomimo początkowych planów nie udało jej się wyruszyć tego samego dnia

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Pomimo początkowych planów nie udało jej się wyruszyć tego samego dnia. Zatroskana Rannenka stanowczo nakazała zostać dranie w łóżku i wypocząć przed podróżą. Deidree zgodziła się, ale stawiając jeden warunek – do drogi zabierze się o świcie.

Jak powiedziała, tak zrobiła, bo następnego dnia, gdy tylko wstało słońce, ubrała się w podarowany przez mieszkańców wsi płaszcz i spodnie, bo, jak się potem okazało, jej wełniany strój bardzo ucierpiał i nie nadawał się dłużej do noszenia. Drana nie narzekała, było jej to wręcz na rękę. Ubrana i najedzona, odebrała Diabła.

Zwierzę było czyste i zadbane. Dostało specjalny boks w stajni i chrupało właśnie owies, gdy łowczyni weszła do pomieszczenia. Koń zarżał przeciągle, wyczuwając obecność właścicielki. Dopiero wtedy Deidree wyszła zza węgła.

– Stęskniłeś się? – spytała, klepiąc wierzchowca po szyi. – Bo ja bardzo. Chodź, zbieramy się. Jeszcze dziś chcę dotrzeć do Q-brie.

Idąc przez wieś, obserwowała bacznie mieszkańców o ponurych, poszarzałych twarzach, łkające sieroty i konających powoli starców. W powietrzu wciąż unosił się smród pogorzeliska i swąd palonych ciał. Wśród zgliszczy ostało się tylko kilka chat. Ranneńczycy jednak byli zżytą społecznością, ci, których domy ocalały, przyjęli sąsiadów i bliskich. Takie przypadki, choć rzadkie, dawały wiarę w ludzkość.

"Ile nieszczęścia potrafi zesłać człowiek na drugiego człowieka", pomyślała, mijając gromadkę kobiet lamentujących nad popiołami ze stosów. "Co za paradoks! Zostaliśmy stworzeni do zwalczania frydrów, podczas, gdy to ludzie są najgroźniejszymi bestiami. Wilkołaki mordują, prawda, ale zwykle robią to z głodu, ale człowiek... Człowiek nie morduje by przeżyć, człowiek zabija z zemsty, dla korzyści, dla przyjemności, dla kaprysu. Robi to z czystą premedytacją, napawając się przynoszonym przez siebie cierpieniem. Jak nazwać takie istoty, jak nie potworami? To przed ludźmi trzeba chronić ludzkość."

Stanęła przed izbą oznaczoną szyldem "przewozy zaprzęgowe". Przywiązała Diabła do słupa i, poprawiwszy kaptur, weszła do środka.

Łowczyni: Zmierzch WilkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz