Rozdział 41 Dziedzic

4.1K 273 13
                                    


PERSPEKTYWA LUIS'A

Do domu wróciłem późną nocą. Gdy przekroczyłem próg drzwi przed oczami pojawiła mi się Kanako, prosząca o krótką rozmowę na osobności.

-O co chodzi? - podążyłem za nią do jej pokoju, zamykając drzwi.

-Panienka pragnęła utrzymać to w sekrecie, lecz uważam, że powinieneś o tym wiedzieć Panie- zaczęła niepewnie.

-Chodzi o ciążę, zgadza się? - skinęła ledwie zauważalnie głową. -Skarży się na bóle - dodała po chwili.

-Nie za wcześnie?- spytałem zatroskany, a jednocześnie lekko zdziwiony.

-Z powodu silnego cierpienia zemdlała na moich oczach. Obawiam się, że dziecko jest dużo silniejsze, niż przypuszczaliśmy. Ono ją niszczy, wysysając z niej całą energię życia - kontynuowała ze współczuciem w głosie. -Czy panienka Larrisa przeżyje poród? Nie zabije jej to? - dodała półszeptem. 

-Nie wiem - odpowiedziałem, wzruszając ramionami. -Postaramy się, aby nas nie opuściła, lecz musimy przygotować się na każdy scenariusz moja droga - nachyliłem się nieco nad kobietą. -Zaopiekowałaś się moim skarbem, jak należy? - spytałem, po czym puściłem kobiecie oczko, na co nieśmiało przytaknęła.

-Jej brat o nią zadbał - spuściła wzrok.

-Brat? - grymas niezadowolenia wkradł się na moją twarz, lecz po chwili zastąpiła go powaga. 

-Panienka go zaprosiła - odrzekła nieśmiało.

-Dobrze, że mnie informujesz - skierowałem się w stronę drzwi. -Pójdę sprawdzić, jak ma się mała - pośpiesznie opuściłem pomieszczenie.

Schodami przemknąłem się na piętro i nie zastanawiając się zbyt długo, wszedłem do sypialni, nie do końca wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Jednakże po ujrzeniu wyczerpanej dziewczyny, otulonej jedwabną pościelą, wyczerpanej po mocnych szarżach malucha, złość szybko mi minęła. Ustępując miejsca dla ledwie zauważalnego uśmiechu.

-Z prawdą zawsze było ci nie po drodze - oznajmiłem, wyrywając ją z zamyślenia.

Otworzyła powoli oczy, skierowała wzrok na mnie, po czym uciekła nim w drogą stronę. Domyśliła się. Nie zamierzam dokładać jej zmartwień, powodując jeszcze większe wyrzuty sumienia, niż dotychczas, lecz niech ma tę świadomość z tyłu głowy, że kłamstwo ma krótkie nogi. Podszedłem bliżej. Dojrzałem zaszklone oczy dziewczyny. Usiadłem na skraju łóżka. Nachyliłem się nad nią, wsuwając prawą rękę za tył jej głowy i lekko ją unosząc, pomagając tym samym zmienić jej pozycję z leżącej na siedzącą. Lewą ręką zaś położyłem na jej plecach, przyciągnąłem bliżej się, pozwalając jej wtulić się twarzą w mój tors.

-Płacz - gładziłem ją po włosach. - A ja ponownie skryję twoje łzy przed światem - dodałem, składając czuły pocałunek na czubku jej głowy oraz przyciskając ją jeszcze mocniej.

Po moich słowach mała zalała się łzami. Słyszałem, jak cicho szlocha, lecz nie odezwałem się, ani na chwilę. Emocją trzeba dać kiedyś upust. W przeciwnym razie byśmy zwariowali.

-Boję się - wyszeptała łamiącym serce głosem.

W obecnym momencie bardzo chciałbym móc obiecać jej, że wszystko będzie dobrze. Niczego tak wtedy nie pragnąłem, jak tego. Jednak nie mogłem. Nie potrafiłem perfidnie skłamać jej w twarz, dając złudną nadzieję, ponieważ nikt nie wie, jakie zakończenie będzie miała ta historia.

-Postaramy się temu zapobiec - dodałem ze spokojem w głosie, wciąż ją gładząc.

-On mnie zabija. Czuję to, czuję potęgę, jaka w nim tkwi. Nie okiełznamy tej mocy. Valentin nie zniszczył moje organizmu tak, jak ten zrujnował go teraz - dudakała pod nosem.

-Zatem co postanowiłaś? - zamilkła. -Chcesz przerwać ciążę? - spytałem ze stoickim spokojem. Zacisnęła mocniej dłonie na materiale mojej bluzy. - Nie zmuszę cię do niczego. Tę decyzję musisz podjąć sama, gdyż gra toczy się o twoje życie. Jeśli maluch ma mi cię odebrać, może warto rozważyć tę opcję. Uszanuję każdą twoją decyzję - spojrzałem na nią z zatroskaniem.

-Każdą? - powtórzyła, na co przytaknąłem.

-Boję się, piekielnie się boję, ale - zawiesiła głos. -Ale nie potrafię chyba, odebrać życia dziecka spłodzonego z nieprzewidzianego cudu - dokończyła, ponownie zalewając się łzami.

-To nie cud - zaprzeczyłem, uniosła na chwilę ku górze wzrok, wpatrując się na mnie z zaciekawieniem. -Wampir nie może mieć dzieci - przytaknęła, po czym wróciła do poprzedniej pozycji, wtulając się twarzą w moją klatkę piersiową. - Pewna jesteś, że chcesz urodzić?

-Tak - szeptała z nutą niepewności.

-Zatem podjęłaś decyzję - oznajmiłem stanowczo. -Pamiętaj, że nie wiesz co pod sercem nosisz - westchnąłem ociężale. -Od tej pory będę czuwał nad tobą, Kanako również - wypuściłem ją z objęć.

-Mam pytanie- odezwała się niepewnie po dłuższym czasie spędzonym w ciszy. -Zaopiekujesz się nim, gdyby moja nieśmiertelność zawiodła mnie podczas porodu - zerknęła na mnie kątem oka. -Okiełznasz te moce i ukryjesz go przed światem, aby nikt się o nich nie dowiedział?

-Tak - odpowiedziałem bez przekonania.

-Kocham cię - skradła pocałunek mych ust.

PERSPEKTYWA LARISSY

Chciałabym mieć możliwość wychowania naszego dziecka razem, ale znam realia. Widzę, co robi z moim ciałem. Zmieniło się diametralnie. Przed ciążą pełna sił, wulkan energii wręcz. Obecnie bezsilna z huśtawką humorów nadzbyt wychudzona niemająca nawet siły unieść lekko dłoni ku górze. Przeraża mnie świadomość o jego nadludzkości. W szczególności, gdy wyświetla przed mymi oczami te paskudne wizje, o których nie wspominam Luis'owi. Komunikuje się zemną, mimo że jeszcze świata nie ujrzał. Boję się!
Czy to by miało oznaczać, że pojawi się wampir potężniejszy od tego, który stąpa już tysiące lat po ziemi? Czy faktycznie może być ktoś silniejszy od pierwszego? A czy to w ogóle możliwe? Oby nie. Bo jeśli jakimś cudem przetrwam poród, to zamiast zobaczenia jak szczęśliwie dorasta w imitującej normalną, rodzinę śmiertelników, spędzimy lata w ukryciu z dala od wszystkiego i wszystkich. Ostatnią rzeczą, jaką bym chciała, to powtórka wydarzeń z przeszłości, kiedy to straciliśmy naszego synka. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, a żeby tak się nie stało. Choć jak mam go powstrzymać od czynienia zła, gdy urodzi się w mroku? Nie uda mi się go z niego wyciągnąć, tym bardziej że już go on pożera, bądź pozbadł już na samym początku.
On mnie zabija, powoli odbiera mi życie, miażdżąc od środka. Przyjmowana od Kanako krew nie zdaje rezultatu, jedynie gorzej się po niej czuje. Nie daje już odpowiedniej ulgi, a energię regeneruje w małym stopniu, w dodatku na kótko. Chyba zbliżam się ku końcowi. 
Czy tak wygląda kres?

W międzyczasie telefon zrozpaczonej dziewczyny zawibrował na stoliku nocnym obok łóżka. Na ekranie wyświetliła się jedna, nowa wiadomość:
Od: Taylor
Treść: Wytrzymaj. Niedługo będę. Znalazłem ją. Obiecałem siostra, słowa dotrzymałem.

Skradziona Wolność: Odzyskane LataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz