|| Journey || Daniel-André Tande

376 21 2
                                    

07:28

Wchodzimy na kolejne wzniesienie, a moje nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Sięgam ręką do tyły i łapię butelkę z wodą. Wzdycham, gdy widzę, że bidon jest pusty.

- Daniel, zróbmy sobie przerwę, proszę. - mówię i staję w miejscu.

- Widzę, że ktoś tu ma słabą kondycję. - czuję, jak dźga mnie palcem między żebra. - Poza tym robiliśmy przerwę dziesięć minut temu.

- Skończyła mi się woda. - pokazuję mu pusty pojemnik i głośno wzdycham.

Chłopak sięga do swojego plecaka i wyjmuję butelkę, która jest pełna.

- Masz i nie marudź. - wystawia język w moim kierunku i rusza przed siebie.

- Jeszcze raz, a urwę ci ten język. - rzucam szeptem.

- Słyszałem.

- Miałeś słyszeć. - ruszam się z miejsca, kierując się za nim.

11:49

Stoimy na jednym z najwyższych szczytów, a wokół nas rozpościera się przepiękny krajobraz. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że Norwegia jest tak pięknym krajem. Widoki, które mnie otaczają wręcz zapierają dech w piersiach.

- Brawo, muszę przyznać, że wybrałeś idealne miejsce. - uśmiecham się, następnie kładąc dłoń na jego ramieniu.

- Cieszę się, że ci się podoba. - spuszcza wzrok i mogę przysiąc, że się zarumienił.

- To jak robimy? Ja zbieram gałązki na opał, a ty rozkładasz namiot? - odwracam się do niego przodem.

- Jasne, tylko uważaj tam na siebie. - popycha mnie delikatnie w kierunku lasu.

12:53

Od jakiejś godziny błąkam się po tym lesie. Miałam szukać drewna przy wyjściu na dróżkę, ale jak zwykle nie posłuchałam. Zagłębiłam się w głąb lasu i teraz kompletnie nie wiem, gdzie jestem. Mimo, iż słońce świeci i powinno być widno, to korony drzew są tak gęste, że nie przebija się przez nie praktycznie żadne światło. Idę przed siebie i co jakiś czas macham przed sobą dłuższym patykiem, aby sprawdzić czy nie ma żadnych pajęczyn. Próbuję przypomnieć sobie skąd przyszłam, jednak wszystko wygląda tak samo. Po kolejnych minutach wędrówki poddaje się i przysiadam na leżącym pniu. Chwilę później słyszę odgłos łamanych gałęzi i gwałtownie się podnoszę. Jeszcze tego mi brakowało żebym trafiła na jakieś dzikie zwierzęta. Cofam się powoli, co jakiś czas zerkając za siebie. Uderzam plecami o drzewo. Wpatruję się w miejsce z którego dochodzą odgłosy. Jestem gotowa w każdej chwili zacząć biec przed siebie. Kilka sekund później już wiem, że nie będzie to konieczne, gdyż zza krzaków wyłania się postać blondyna.

- Nigdy więcej mnie tak nie strasz. - Mówię poważnym tonem i kieruję kij w jego stronę.

- Kto tu kogo straszy. Miałaś wrócić za góra dwadzieścia minut z gałązkami na opał, a nie było ciebie ponad godzinę. Co masz na swoje usprawiedliwienie? - krzyżuje ręce na piersi.

- To, że nie dałam się zjeść żadnemu zwierzęciu? - uśmiecham się niewinnie.

- Tym razem ci się upiecze, ale następnym... Oj, nie chciałbym być w twojej skórze. - próbuje udawać poważnego, jednak po chwili na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

- Lepiej mi powiedz czy wiesz jak się stąd wydostać, bo jeśli nie, to po nas. - wskazuję palcem dookoła siebie.

- Ja bym nie wiedział? - głośno prycha i spuszcza wzrok.

13:47

Siedzę na jednej z ławeczek, które zostały postawione dla turystów. Gdzieś w oddali Daniel mocuje się z namiotem. Z daleka widać, że dosyć słabo mu to idzie. Śmieję się, jednak po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że moje potrzeby fizjologiczne dają o sobie znać. Kieruję się w stronę chłopaka i już chwilę później mogę zobaczyć, że w sumie nie idzie mu tak źle.

- Daniel, mój pęcherz daje o sobie znać. - rzucam i nerwowo tupie nogą.

- Tam. - mówi, nie odrywając wzroku od materiału i wskazuje w stronę krzaków, które znajdują się niedaleko.

- Chyba żartujesz, nie mam zamiaru się tam wypróżniać. - kręcę przecząco głową mimo, iż wiem, że tego nie widzi.

- W takim razie twój pęcherz eksploduje. - zaczyna się śmiać i odwraca się w moim kierunku.

- Nie możesz czegoś wymyślić? - próbuję złapać z nim kontakt wzrokowy.

- Niby co? - nadal się śmieje, a w jego oczach można dostrzec iskierki.

- Żadnego pożytku z ciebie nie ma. - rzucam i kieruję się w stronę, która została przez niego wskazana.

18:09

Siedzę przy ognisku, a w ręku trzymam kij, na który nabite są pianki. Mimo, iż nie jest jakoś specjalnie zimno, to przechodzi mnie dreszcz, a po chwili także pojawia się gęsia skórka. Widząc to Daniel siada koło mnie i obejmuje mnie. Spuszczam wzrok i lekko się rumienie. Nie mogę powiedzieć, że nie podoba mi się. Już od dłuższego czasu zauważyłam, że zaczęłam czuć coś więcej, jednak nic mu o tym nie powiedziałam. Nie chciałam psuć naszej przyjaźni. Wiele lat pracowaliśmy na nią i nie mogłabym od tak tego wszystkiego zepsuć. Po chwili słyszę głos, który sprowadza mnie na ziemię.

- Jak bardzo jest ci zimno? - kieruje wzrok w moją stronę.

- Tylko troszeczkę. - lekko się uśmiecham.

Mruczy coś pod nosem, jednak nie jestem w stanie rozszyfrować co dokładnie. Siedzimy tak chwilę. Dokoła słychać tylko szum wody i odgłosy, które wydaje spalane drewno. Delektuję się ciszą. Zdecydowanie nie należy ona do tych niezręcznych, wręcz przeciwnie. Zamykam powieki i wsłuchuję się w odgłosy natury.

- T/I, chciałbym ci coś powiedzieć. - uchylam powieki na jego słowa.

Kiwam tylko głową i czekam. Sama nie wiem na co. Czego się spodziewam? Uwierzcie, że po Danielu można spodziewać się dosłownie wszystkiego.

- Chciałem ci to powiedzieć już od dawna, ale nie miałem na tyle odwagi. Wiesz... Od jakiegoś czasu  zacząłem patrzeć na ciebie nie tylko jak na przyjaciółkę. - mówi, a ja nie jestem w stanie nic odpowiedzieć, więc kiwam tylko głową, że rozumiem.

- Czyli... Pójdziesz ze mną na randkę? - szepcze i posyła mi wyczekujące spojrzenie.

- Z przyjemnością. - odpowiadam i już po chwili czuję jak jego usta spotykają się z moimi.

***
Wiem, że mnie tu długo nie było i bardzo za to przepraszam. Od razu chciałam powiedzieć, że do zakończenia roku szkolnego rozdziały będą pojawiać się rzadko i nieregularnie ;(.

When we're together || Ski Jumping One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz