Zanim nadeszła szósta godzina dnia następnego, Todoroki zdążył zauważyć parę niewygodnych faktów. Po pierwsze, ojciec był z niego nawet zadowolony, aż do momentu, w którym po skończonych zajęciach pobiegł za Bakugou. Ten mały szczegół złamał jego i tak kruchą cierpliwość sprawiając, że w ramach kary, do późnej nocy doprowadzał się do porządku po treningu. Formą dyscypliny Endeavora był właśnie bolesny, fizyczny wysiłek. Najlepiej taki, który pokazałby synowi jak ogromną miernotą jest w porównaniu do niego i jak wiele mu jeszcze potrzeba aby stać się godnym czegokolwiek z jego strony. Oczywiście były to rzeczy, które jak sądził, wpaja następcy. W rzeczywistości Shoto kichał i prychał na to, co ojciec posiadał i kim był. Przyszłości w żadnym wypadku nie wiązał z majątkiem, który zamierzano mu przekazać. Owszem, bezpieczniej było udawać, że jest tak, jak tego chce Endeavor. Przynajmniej na tę chwilę, dopóki się nie usamodzielni. Drugim, tym ważniejszym faktem było to, że Bakugou nie podał mu miejsca spotkania. Długo zwlekał z jakąkolwiek inicjatywą, aby naprawić ten błąd za niego. W taki sposób minęła mu druga, trzecia, a potem także i czwarta godzina. W końcu jednak wykonał szybki telefon do Midoriyi, który jako jedyny miałby możliwość posiadania jego numeru. Oczywiście, jeśli nadal go nie zmienił. Znał Izuku Midoriyę długo i równie długo on i blondyn nie utrzymywali bliższych kontaktów. Nie wnikał nigdy dlaczego. To nie była jego sprawa. I gdy już myślał, że szczęście mu dopisało... Bakugou nie odebrał. Raz, drugi, a po trzecim zrezygnował. Zacisnął zęby, z trudem powstrzymując złość i zaczerpnął parę głębokich wdechów. Pomogło. Ponownie odezwał się do Midoriyi, tym razem z zapytaniem o adres. Dziesięć minut później szedł już dzielnicami w których nigdy nie był, pytając przypadkowych przechodniów o drogę. Zamiast zastanawiać się jak zareaguje blondyn na jego widok, myślał tylko o tym, aby jak najszybciej załatwić sprawę. Braku swoistego opanowania coraz częściej doświadczał przez wpływ Bakugou, ale dzisiaj równie dotkliwie dokuczały mu rany po drewnianym mieczu. Dlatego pomimo ciepłego dnia miał na sobie ciemną, długą bluzę z kapturem. Mógł pod nią swobodnie ukryć wszystkie siniaki i zaczerwienienia. Odetchnął głębiej, chowając ręce do kieszeni. Właśnie stał przed potencjalnym domem oprawcy i patrzył na dzwonek z taką podejrzliwością, jakby miał go zaraz pogryźć. Ostrożnie wyciągnął rękę przed siebie, jednak zanim w ogóle zdołał do niego dosięgnąć drzwi otworzyły się, z impetem w niego przywalając. Syknął cicho, łapiąc się za czoło, które najmocniej ucierpiało w zderzeniu. Po krótkim, chaotycznym "Ty?!" już doskonale wiedział, dlaczego drzwi zostały potraktowane w taki, a nie inny sposób. Uderzenie było na tyle silne, że czuł jak z bólu, w kącikach oczu zbierają mu się łzy.
-Ty kretynie. -Podsumował chrapliwie, opierając się o balustradę schodów wejściowych, aby przez przypadek nie upaść. Wolałby oszczędzić sobie tego upokorzenia. Tak jak na początku usłyszał jego, tak teraz z daleka dobiegło go "O mój Boże!" i ktoś, kogo głosu nie znał, niemalże wymusił na nim odsłonięcie twarzy.
-Przyniosę lód! -Ku jego zaskoczeniu osoba, którą ujrzał na kilka sekund przed sobą, zanim zniknęła za zakrętem korytarza, wyglądała prawie jak damska wersja Bakugou. Miała włosy ścięte w dokładnie ten sam sposób co on, takie same, czerwone oczy i nawet chaotyczny sposób bycia sprawiał wrażenie podobnego. Pozostawało mu zgadywać, że to ktoś z jego rodziny. Tak naprawdę wcześniej nie miał do czynienia nawet z jego rodzicami. Rzadko pokazywali się w szkole.
-Przestań robić tyle szumu, siostra. -Wymruczał pod nosem jakby z przekąsem blondyn. To był kolejny szok dla Todorokiego. Nie mógł spodziewać się, że ten gość potrafi mówić inaczej niż tylko z agresją. Domowe oblicze Bakugou Katsukiego było mu całkowicie nieznane i nawet nie wiedział, czy chce aby to się zmieniło.
-Nic mi nie jest. -Oznajmił w końcu, zdając sobie sprawę, że powinien coś powiedzieć. Tylko że dziewczyna przeszła obok niego, prawie że siłą przykładając mu worek z lodem do czoła. Tak jakby jego słaby protest nigdy nie został usłyszany. Zamrugał dość nieprzytomnie, przytrzymując otrzymany lód w miejscu obrzęku i wypowiedział bezgłośne dziękuję, ukradkiem spoglądając na sprawcę tego całego zamieszania. Bakugou oparł się o balustradę z drugiej strony, krzyżując nogi i chowając ręce do kieszeni.
-Po coś tu przylazł? -Uniósł brwi, całkowicie zaskoczony faktem, że jeszcze nie zdołał się domyślić.
-Nie podałeś miejsca spotkania. -Zrezygnował z jakiejkolwiek formy kpiny. Po prostu podał powód, jednocześnie umykając przed dociekliwymi dłońmi kobiety. I tu spotkało go kolejne zaskoczenie. Bakugou w milczeniu jedynie na niego spojrzał, a następnie skinął głową z cichym pomrukiem, jakby niechętnie przyznawał mu rację. Był nadzwyczajnie spokojny. Do momentu w którym kobieta znowu pomknęła w stronę kuchni. Równie szybko jak ona, Bakugou złapał zszokowanego Todorokiego za nadgarstek i puścił się biegiem przed siebie.
-Jeżeli to babsko nas teraz dorwie, to już dzisiaj nie wyjdziemy. -O dziwo, chociaż częściowo wyjaśnił mu całe to zamieszanie. Prawdopodobnie tylko dlatego Shoto w żaden sposób nie zaprotestował, po drodze wyrzucając do śmieci worek z lodem. Bolesne pulsowanie nadal dawało mu o sobie znać, ale usilnie je ignorował, na przemian zaciskając powieki aby jakoś się ocucić. Parę uliczek dalej wyrwał się z mocnego uścisku i oparł o najbliższą ścianę, podpierając dłońmi kolana. Dyszał, całkowicie wyprany z energii.
-Ej, nie mów mi, że już się zmęczyłeś. Od kiedy z ciebie taki cienias? -Bakugou uniósł brew ku górze, zaraz potem nogę i kopnął w mur tuż obok jego głowy. W tym też momencie miał on ochotę odwołać wszystkie swoje myśli odnośnie dobrego zachowania Katsukiego. On po prostu robił pozory. Tyle w temacie. Najwyraźniej też nie zamierzał odpuścić, a Todoroki nie chciał z nim współpracować. Żalenie się z problemów rodzinnych komuś takiemu jak on byłoby zbyt dużym wyzwaniem dla człowieka z mocno rozwiniętym systemem dumy.
-Nie jestem cienki, tylko zmęczony. Nie wszyscy mają tyle wolnego czasu. -Odparł z udawanym, spokojnym westchnięciem. Naprawdę zaczynało go nużyć jego własne zachowanie. Nic tylko maski. Oczywiście nie łudził się, że Bakugou mu uwierzy. Nie w tym stanie, kiedy ledwo co potrafił powiedzieć to normalnie, bez większych emocji w głowie.
-Chodźmy już po prostu. -Wyminął go, wciąż stojącego w tej śmiesznej pozycji i wcisnął dłonie do kieszeni. W tym stroju o wiele łatwiej się zapominał i nawet nie wiedział, kiedy nienaganna postawa arystokraty zmieniła się w przygarbionego nastolatka. Na szczęście blondyn nie powiedział już nic więcej. Todoroki słyszał za sobą kroki jego ciężkich butów i czuł ten charakterystyczny, duszący zapach. Znowu zapalił.
-Śmierdzisz dymem.
-Morda mieszańcu.
Sam nie wiedział dlaczego, ani w jaki sposób, ale ta krótka wymiana zdań obróciła jego humor o sto osiemdziesiąt stopni. Co nie zmieniało faktu, że Katsuki Bakugou nadal śmierdział.
CZYTASZ
Kaligrafia // Bakugou x Todoroki
FanfictionBakugou nigdy nie poszedłby dobrowolnie na coś tak "idiotycznego" jak zajęcia z kaligrafii. Właśnie. Dobrowolnie. Sprawa jest prosta. Chcąc dostać się na studia o wyjątkowo wysokim poziomie kształcenia, niedoszły student musi zdobyć certyfikat z ka...