Wręczył mi pewnego dnia
Wielkie nożyce
I kazał ciąć
Bez opamiętania
Sznury wiły się i plątały
Na rękach nogach i brzuchu
Widniały od nich zadrapania
I purpurowe siniaki
Wypełzały te sznury i kable
Przez okna i pod drzwiami
Znając moje nerwice
Łatwo sobie wyobrazić
Że każdy był opatrzony podpisem
Tu imię, tam data
Mniej lub bardziej konkretnie
Nie wiedziałam od czego zacząć
Mówił, że będzie mi lżej
Nie chciałam go rozczarować
I tak oto ciach
I drugi i dwunasty
Ciach ciach ciach po bólu
Z początku faktycznie lekko
Potem trochę się przeraziłam
Gdy te sznury i kable wypełzły
Przez drzwi i okna w nieznane
Nagle nic fizycznego
Już mnie z nimi nie łączyło
I siedząc tak na podłodze
Czułam pustkę i niemoc
Zastanawiałam się co będzie teraz
Spojrzał na mnie i już wiedział
- Jeszcze nie wszystkie, prawda?
Pokiwałam głową
- To nic, spróbujemy innym razem
CZYTASZ
Porcelanowe słonie
PoesiaGdyby tak do wszystkiego i wszystkich podejść z chłodną psychiatryczną diagnozą okazałoby się, że wszyscy jesteśmy szaleni.