Mason już dawno zgubił drogę powrotną. Zagłębiał się coraz bardziej w czeluściach Zakazanego Lasu i drżał. Czuł pod stopami kości i rozkładające się ciała, chciał się zatrzymać i tutaj trenować, ale cichy głosik w jego głowie namawiał go, by szedł dalej.
Korony drzew były tak gęste, że nie był w stanie dostrzec nieba. Uważnie przyglądał się wszystkiemu i nasłuchiwał. Słyszał legendy o dzikich centaurach i wielkich pająkach w tym lesie. Strach przed pająkami to chyba jedyna rzecz, jaka mu została po dawnym Masonie Griffinie- synu Ateny.
Mason trzymał jedną ręką miecz, a drugą ściskał fioletowy kamień na szyi. Jego oddech był niespokojny. Coś trzasnęło i chłopak obrócił się, dookoła wymachując ostrzem. Przywarł plecami do pnia drzewa i wypuścił powietrze, jego oddech był drżący.
- To tylko gałąź pod twoimi stopami...tylko gałąź. Nie bój się...Bądź, jak Annabeth... bądź, jak Annabeth...- powtarzał, nie potrafiąc zapanować nad swoim głosem.
Jeszcze nigdy się tak nie bał. Za dużo wiedział o tym lesie, by beztrosko po nim chodzić.
Dostrzegł polankę na którą padał blask księżyca. Powoli podszedł w jej stronę i nastawił uszu. Był sam. Palce mu zadrżały.
- Bądź, jak Annabeth. Bądź. Jak. Annabeth.
Wyszedł na środek polaki i usiadł na kamieniu. Wiatr zagwizdał i od razu poczuł chłód. W lesie dotąd było ciepło i wilgotno.
Oparł niepewnie miecz o kamień, ale nie wstał, nie oddalił się. Czuł pod stopami cmentarzysko zwierząt. Podniósł się, ale nie zrobił kroku na przód. Przełknął głośno ślinę i starał się skupić.
Zadygotał, kiedy ziemia wokół niego zaczęła pękać. Usłyszał syk i spod kamieni wypełzło sześć wiewiórek. Mason wzdrygnął się. Jedna z nich nie miała żebra,kolejna oka, jeszcze jedna nie miała głowy, a kolejna ogona. Coś wybuchło z drugiej strony. Niedźwiedź którego futro, jak i skóra na tułowiu odpadły, wygramolił się spod ziemi i wpatrywał się w Masona białymi ślepiami. Trzasnęło i szkielet człowieka za chwile staną przed Griffinem, podwładny mu.
Na ogół nie obrzydzały go takie widoki, ale teraz stojąc przed rozkładającymi się umarlakami głos mu zadrżał.
- Niedźwiedziu, podejdź- szepnął.
Zwierze zachwiało się na łapach, ale nie podeszło. Mason nabrał powietrza do płuc.
- Niedźwiedziu, podejdź.- powiedział głośniej.- To rozkaz!
Tym razem podziałało. Niedźwiedź leniwie, jakby od niechcenia podszedł do Griffina i opadł na tylne łapy przed nim. Mason wyciągnął rękę, by go dotknąć. Zwierze dało się pogłaskać po łbie.
- Od tej chwili nazywasz się Sam. Masz reagować na swoje imię. Wy- spojrzał na wiewiórki, które drgnęły.- Do was będę zwracać się Szóstka. A ty...byłaś kobietą?
Szkielet nie ruszał się przez chwilę. Po minucie jego głowa pokiwała na tak i przy okazji spadła na ziemię. Mason kazał podnieść szkieletowi ją, a on posłusznie włożył sobie głowę pod pachę.
- Ty będziesz nazywała się ...
Szkielet zaczął nakładać sobie głowę.
- Pani Coco...tia... Pani Coco? Proszę podnieść ręce do góry.
Mason skrzywił się kiedy szkielet wrócił pod ziemię. Szóstka zakwiczała i zaczęły biegać po polanie. Jedna z wiewiórek ugryzła Masona w kostkę. Chłopak krzyknął zanim zdołał zakryć usta. Sam podniósł się i spojrzał pytająco na Masona. On chyba jedyny go słuchał w tej chwili.
CZYTASZ
Death Boy
Fanfiction(To czego jest cholernie dużo, ale ludzie to czytają, tylko, że w erze, która jest teraźniejsza) Czyli herosi w Hogwarcie! (Nie, nie będą nikogo ochraniać, jak to jest w reszcie takich ff) Tylko różni to się tym, że to są czasy Albusa. Nie ma afe...