Tak, jak przypuszczałem, przez cały tydzień unikaliśmy się z Billem.
Gdy tylko zobaczyliśmy siebie na korytarzu od razu robiliśmy w tył zwrot i biegliśmy ile sił w nogach, a na wspólnych lekcjach siedzieliśmy po przeciwnych stronach sali. Oczywiście, nic nie umknęło sokolemu oku Petera Silvera, ale nawet nie staraliśmy przed nim ukryć, że pomiędzy nami panuje napięta atmosfera, bo byłoby to bezcelowe działanie.
Chłopak posyłał nam spojrzenia, których przestraszyłby się sam Wielki Harry Potter i za wszelką cenę starał się z nas wydobyć, jakiekolwiek informacje bez torturowania, czy śledzenia nas.
Podejrzewam, że zmuszenie Petera, by nam nie groził, było sprawką Annabeth, która ku mojemu zdziwieniu spędzała coraz więcej czasu z Silverem i na bogów- czasami trzymała jego dłoń. No wiecie. Jego palce splecione z jej palcami i to nie dla tego, że musieli się trzymać za ręce, czy coś. Myśl, że Annabeth mogła chodzić z Peterem była nie dość, że obrzydliwa to jeszcze przerażająca. A co jeśli urodzą im się małe Silverątka? Zapewne byłyby podstępnymi geniuszami, a ja musiałbym je niańczyć. A po trzecim spotkaniu z nimi umarłbym jakąś dziwną, kreatywną śmiercią. Po za tym, nawet, gdyby ich dzieci mnie nie zabiły to popełniłbym samobójstwo, bo miałbym depresję po ślubie mojej siostry z przyjacielem.
Okej, Mason. Nie myśl o tym. To nie tak, jak myślisz.
Westchnąłem i rozejrzałem się po bibliotece.. Bo czyż to nie idealne miejsce do rozmyślania o kreatywnych sposobach na własną śmierć? Założę się, że nie zostało mi dużo czasu do jej nadejścia. W końcu niedługo będę zmuszony powiedzieć Peterowi kogo jestem synem. Czyli nie dość, że będę musiał powiedzieć mu, że mój ojciec jest bandytą, który jest największą zmorą jego ojca i przekonać go, by nic nie mówił to jeszcze opowiedzieć o bogach.
To zaczęło mnie przytłaczać.
Peter nie ma najlepszych stosunków z ojcem od kiedy ten zdradził jego matkę z sekretarką, ale pozostał mu wierny i lojalny.
Wątpię, czy zdradziłby ojca nic mu nie mówiąc o Władcy Umarłych, by ratować mnie.
Westchnąłem zamykając podręcznik od transmutacji i wyszedłem z biblioteki.
Od dawna nie czułem się tu tak dobrze, jak kiedyś, ale wciąż było to miejsce ciche, w którym można było pomyśleć. Co prawda nie było to filozofowanie, czy obliczanie skomplikowanych działań matematycznych (bo chyba to kryje się pod "pomyśleć" wśród dzieci Ateny, choć nie wiem, nie pamiętam) a użalanie się nad sobą i nad swoim marnym żywotem, ale poprawiało mi humor.
Kiedy i tak spóźniony na transmutację, szedłem korytarzem próbowałem nauczyć się paru definicji, bo nie chciałbym zostać obdarty ze skóry przez dyrektorkę, a jedyne co zapamiętałem po godzinie wpatrywania się w kartkę to numer strony.
Wertowałem podręcznik w pośpiechu. Nie zauważyłem nawet, że ktoś idzie naprzeciw mnie. Tak, więc no. Wpadłem na niego.
Cudem udało pozbawić moją twarz nowego związku z podłogą, ale moje kolana i łokcie wykorzystały okazję, że twarz nie ma zamiaru złożyć całusa na kostce i same to zrobiły. Syknąłem z bólu i podjąłem próbę wstania, a gdy doszedłem do wniosku, że to bez sensu, zacząłem wpychać z powrotem rzeczy do mojej torby, które z niej wypadły, ponieważ, oczywiście, wcześniej jej nie zamknąłem.
Czyjaś ręka dotknęła mojej, gdy podnosiłem podręcznik od transmutacji i nie zgadniecie kto to był.
Na wszystkich bogów i boginie, no nie.
No, nie. Nie zgadzam się.
Czemu to ja muszę mieć tego przeklętego pecha?
Uh, pieprzone deja vu.
CZYTASZ
Death Boy
Fiksi Penggemar(To czego jest cholernie dużo, ale ludzie to czytają, tylko, że w erze, która jest teraźniejsza) Czyli herosi w Hogwarcie! (Nie, nie będą nikogo ochraniać, jak to jest w reszcie takich ff) Tylko różni to się tym, że to są czasy Albusa. Nie ma afe...