Jeśli ktoś złamał ci serce to mam dla ciebie poradę terapeutyczną (skuteczna i potwierdzona przeze mnie samego): Udaj się do lasu po dwudziestej czwartej z rybą dla swojego przyjaciela zombie-niedźwiedzia i nakarm go nią, a kiedy już położy ci swój martwy łeb na kolanach głaszcz go, wymieniając kreatywne sposoby na nie pogrążenie się w depresji. Co raz rzuci, jakiś gardłowy dźwięk, który możesz sobie dowolnie intepretować.
Westchnąłem cicho spoglądając na zegarek. Dochodziło do trzeciej, jednak nie miałem zamiaru wracać do dormitorium. Nie czułem się na siłach.
Od kiedy wróciłem od Taylor wałęsałem się po zaciszach Hogwartu ignorując wszystkich. Nawet duchy, a przyznam, że czasami mam wielką ochotę z nimi porozmawiać.
Sam aktualnie starał się pilnować Szóstkę (na moją prośbę) która łaziła po całej polanie. W końcu najwyraźniej się zdenerwował, bo ryknął i wszystkie przestraszone wiewiórki podbiegły do niego i ustawiły się w rządku przed jego łapami. Za każdym razem, gdy któraś chciała uciec on zatrzymywał ją pazurem i przyciągał z powrotem do siebie. Wyglądało to dość komicznie.
Bałem się, że któryś z centaurów wróci i zaatakuje po usłyszeniu głośnego ryku Sama. Czekałem z piętnaście minut z mieczem w dłoni, gotowy do walki, jednak nikt nie przyszedł. Nie mam pojęcia co zrobił im ostatnio Sam, kiedy wysłałem go z powrotem do lasu, bo nie mam takiej mocy,by rozumieć zombiaki i nie jestem w stanie spytać go co to takiego było, ale najwyraźniej przestraszył ich solidnie. Chyba powinienem wysłać Chejronowi, jakąś kartkę z przeprosinowym wierszem i czekoladkami.
Opuściłem miecz i chciałem wrócić na mój głaz, gdzie mógłbym w spokoju przesiedzieć jeszcze godzinę, ale potknąłem się i prawie runąłem twarzą w trawę. Jęknąłem z bólu. Czyjeś chude palce owinęły moją kostkę. Przewróciłem oczami. Wciąż nie miałem panowania nad panią Coco.
No cóż. To wyglądało tak. Szóstka słuchała się Sama, a Sam słuchał się mnie, ale pani Coco, żyła własnym pozagrobowym życiem, gdy wracałem na polanę i jedyne co potrafiłem z nią zrobić to z powrotem wysłać pod ziemię. Choć czasami, jak widać nieskutecznie.
- Puść. Mnie.- syknąłem.
Brak reakcji.
- Powiedziałem puść mnie!
Szarpałem rozpaczliwie nogą, ale jej uścisk by zbyt mocny. Warknąłem, gdy poczułem, jak jej palce przebijają się przez moją skórę. Chwyciłem za miecz i odrąbałem Coco dłoń.
Jej ucisk zelżał. Rzuciłem dłonią w ziemie i zacząłem po niej deptać warcząc przez zęby:
- Wracaj skąd przybyłaś! Nie żyj! Zostań pod ziemią! Nie żyj! Wracaj skąd przybyłaś!
Aż w końcu zabrakło mi tchu. Odsunąłem się, a po upewnieniu się, że Coco nie wróci usiadłem na głazie i delikatnie dotknąłem ran. To raczej nie możliwe, by zombiaki potrafiły robić aż tak głębokie rany. Nie ufałem swoim magicznym zdolnościom, więc wyjąłem moje pudełeczko z ambrozją, zjadłem jedną kostkę i postanowiłem później odwiedzić Skrzydło Szpitalne.
Miałem dość tego wszystkiego. Miałem dość treningów, miałem dość herosów w Hogwarcie, no i przede wszystkim miałem dość Nemezis.
Usłyszałem szelest wśród drzew i siarczyste przekleństwa posypały się z czyiś ust. Znałem ten głos. To był głos osoby, którą najmniej chciałem tu widzieć.
Westchnąłem i uspokoiłem Sama, który starał się zatrzymać wiewiórki trzymając je w pysku i łapach.
Schowałem miecz.
CZYTASZ
Death Boy
फैनफिक्शन(To czego jest cholernie dużo, ale ludzie to czytają, tylko, że w erze, która jest teraźniejsza) Czyli herosi w Hogwarcie! (Nie, nie będą nikogo ochraniać, jak to jest w reszcie takich ff) Tylko różni to się tym, że to są czasy Albusa. Nie ma afe...