XII. Sekrety serca

3.8K 281 232
                                    

T/I

Podobno to, czy człowiekowi na kimś zależy można wywnioskować po sposobie, w jaki patrzy na tę jedną, jedyną osobę. Ile było w tym prawdy, tego nie wiem. Wiem natomiast, że kiedy się odwróciłam oczy Leona Valdeza miały bardzo dziwny wyraz. To było coś w rodzaju spojrzenia, które chcesz otrzymywać jak najczęściej, ale jednocześnie boisz się, co wyniknie z choćby najmniejszego odsłonięcia czyichś uczuć. Bo jego wzrok ujawniał więcej, niż syn Hefajstosa zamierzał pokazać. I nie byłam do końca przekonana czy to dobrze, czy też źle.

Posłałam mu szczery uśmiech. Chciałam, żeby go odwzajemnił. Robił to często, ale oczy zdradzają więcej. Przypomniałam sobie, co Nyssa mówiła mi w drodze do Bunkra 9. To jednak nie była moja sprawa. Chociaż... Może i moja? Interesowałam się nim bardziej, niż powinnam.

Leo Valdez szeroko się uśmiechnął, odprowadzając mnie wzrokiem. Na razie to mi wystarczało. W zupełności.

Skierowałam się w stronę Domku 9. Jestem bardzo ciekawa, jak przebiegnie moja rozmowa z Harley'em. Zastanawiam się też, o czym będziemy dyskutować. Bo tak właściwie, to o czym się gada z półboskim dzieckiem przy herbacie? Myślę, że niedługo będzie dane mi się przekonać, bo widziałam już przed sobą Domek Hefajstosa. Przyspieszyłam kroku i minęłam się z liczną grupką dzieci Apolla. Wszystkie promieniowały pozytywną energią, jedna z dziewczyn nuciła coś pod nosem i uśmiechnęła się do mnie, kiedy przechodziłam. Dzieci boga słońca były tak przyjazne, że nie dało się nie wymienić z nimi przywitania. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że na chwilę się zagapiłam i nie patrzyłam przed siebie.

Zderzyłam się z jakąś półboginią, a kiedy uniosłam głowę momentalnie pożałowałam kilkusekundowej nieuwagi. Od razu rozpoznałam, kto to. Wydaje mi się, że tej osoby nie dało się nie kojarzyć. Poza tym, uderzyła mnie powalająca ilość drogich perfum. Może jednak uda mi się zażegnać kryzys, bo jeśli nie, to rozpętam kolejną wojnę światową.

– Bardzo przepraszam, nic ci nie jest? – spytałam, patrząc na córkę Afrodyty. Drew Tanaka zmarszczyła wymalowane dokładnie brwi, założyła ręce na piersi i ruchem głowy odrzuciła do tyłu ciemne, gęste loki. Byłaby naprawdę piękna, gdyby nie rozzłoszczony wyraz twarzy, który towarzyszył jej bez przerwy. Czy ona kiedykolwiek nie była wkurzona?

– Mówisz do mnie, pokrako? Tatuś nauczył cię machać bezmyślnie mieczem, ale patrzeć gdzie idziesz już nie? Mogłaś zniszczyć mi fryzurę! I jeszcze zachowujesz się, jakby nic się nie stało. Jak śmiałaś...

Ona tak na serio, czy żartuje? Bo jeśli na poważnie, to współczuję jej rodzeństwu. Afrodycie zresztą też. I sobie przede wszystkim, że muszę tego wysłuchiwać.

– Wiedziałam, że wszystkie dzieci Aresa są tępe, ale nie spodziewałam się, że aż tak bardzo – warknęła z wyższością, zadzierając wysoko podbródek.

Z mitologicznego punktu widzenia nie powinna obrażać mojego taty. Mogłabym się teraz kłócić, ale nie było chyba sensu. Drew kontynuowała swój monolog, ja kiwałam głową. Westchnęłam z rezygnacją i zaczekałam, aż się wyżyje.

– Kobieto – zaczęłam spokojnie. – Tylko na ciebie wpadłam. Zdarza się. Przeprosiłam. To cześć.

Wyminęłam ją i ruszyłam naprzód. Dziewczyna otworzyła pomalowane na ciemnoróżowo usta i ze zdziwieniem pokręciła głową. Spodziewała się, że zacznę ze skruchą prosić o wybaczenie?

– Jeszcze nie skończyłam! – krzyknęła za mną, tupiąc nogą ze złością.

– Ale ja tak! - zawołałam, machając ręką na pożegnanie. Po co ta cała afera?

What's up, Valdez? | Leo x Reader [Zawieszone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz