Rozdział I

699 34 14
                                    

Szłam ciemnym lasem. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. To nie był ten sam las, który otaczał Kwaterę Główną, ten był mroczniejszy. Nie kojarzyłam ścieżki, którą szłam, ale innej drogi nie było. Krzewy były zbyt gęste, żeby iść na przełaj, więc musiałam trzymać się trasy, którą obrałam. Idąc dalej, las gęstniał, a drzewa były coraz większe. Konary w ogóle nie przepuszczały światła. Widziałam tylko to, co było tuż przede mną.

Nagle usłyszałam za sobą szelest liści. Przestraszyłam się i przyspieszyłam kroku, niestety ten ktoś również przyspieszył kroku. Chciałam odwrócić się i zobaczyć kto za mną idzie, ale za bardzo się bałam. Mój marsz zamienił się w bieg, ale nagle ktoś pojawił się na mojej drodze. Był to mężczyzna z dużymi czarnymi skrzydłami i rogami na głowie. Dobrze go znałam. Moje serce od razu zalała fala ulgi.

Mężczyzna objął mnie jedną ręką, a drugą uniósł, a z jego dłoni wydobyła się kula energii, która zmiotła intruza z powierzchni ziemi.

Wtuliłam się w swojego wybawcę i mimowolnie się rozpłakałam.

- Już nie płacz kochanie, nic ci nie grozi – usłyszałam.

Mężczyzna zaczął głaskać mnie po plecach, żeby mnie uspokoić.

- Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził moja królowo – powiedział łagodnym i kojącym głosem.

Od razu poczułam się bezpiecznie.

- Dziękuję ci Leiftanie – odpowiedziałam.

Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku, ciężko oddychając.

To był tylko sen, tylko zły sen – uspokajałam się myślach.

Przetarłam oczy i twarz i rozejrzałam się dookoła. Otaczały mnie bordowe ściany mojego pokoju. Byłam w swojej sypialni. Spojrzałam obok siebie, ale zamiast mojego ukochanego Nevry zastałam tylko liścik, napisany jego ręką. Od razu wzięłam go do ręki i przeczytałam jego treść:

Nie miałem serca cię budzić, tak słodko spałaś. Mam dużo pracy, zobaczymy się później. Kocham cię.

Uśmiechnęłam się do kartki. Nevra był szefem Straży Cienia i jako przywódca miał dużo obowiązków. Mnie po awansie do Lśniącej Straży również przybyło zobowiązań.

Znowu rozejrzałam się po pokoju i moją uwagę przykuło biurko, które było teraz zawalone papierami i książkami. Musiałam dbać o bezpieczeństwo kwatery i ich mieszkańców, a tym samym musiałam nauczyć się wszystkich zaklęć ochronnych, których używano i sprawdzać je prawie codziennie. Oczywiście sprawdzanie mogłam zlecić komuś innemu, ale z doświadczenia wiem, że pewne rzeczy lepiej robić samemu.

Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Wyciągam mój ulubiony strój, który podarowała mi kiedyś Karenn i założyłam go, ale dla odmiany postanowiłam darować sobie kurtkę. Był środek lata, a za oknem mocno świeciło słońce. Za nim udałam się na śniadanie, poszłam jeszcze do łazienki przemyć twarz zimną wodą. Musiałam spłukać senny koszmar. Szczerze, to nie wiem, co mnie bardziej przerażało, mroczna sceneria czy fakt, że wdzięczyłam się do Leiftana, ale to był tylko sen. Wytarłam twarz, wyszłam z łazienki i poszłam na śniadanie.

Wzięłam swoją tacę i już miałam podejść do stolika, kiedy stwierdziłam, że szkoda marnować taką pogodę i postanowiłam zjeść na zewnątrz. Razem z tacą wyszłam z budynku i poszłam pod fontannę. Usadowiłam się wygodnie pod drzewem i zabrałam za jedzenie.

Cały czas miałam w głowie ten koszmarny sen. Nie rozumiałam go, tym bardziej że Leiftan nigdy mi się nie śnił. Mam nadzieję, że to tylko jednorazowy incydent.

Moja opowieść z Eldaryi: Pożądana (II) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz