Nine

661 103 32
                                    

Tego dnia, gdy tylko przekroczyłam próg szpitala, dopadło mnie dziwne wrażenie. Poczułam się dokładnie tak samo, jak kilka miesięcy temu, gdy zginęli moi rodzice. Niepokój zapanował nad moim ciałem, przyprawiając mnie o skurcz żołądka.

— Przepraszam? — powiedziałam, podchodząc do stanowiska pielęgniarek. — Chciałam zapytać, czy wiadomo już coś w sprawie mojej babci. Przeszła operację tętniaka i dzisiaj miała być wybudzana ze śpiączki. Czy już coś wiadomo?

Kobieta zmierzyła mnie smutnym wzrokiem, wzruszając lekko ramionami.

— Doktor Kim czeka na panią w gabinecie numer cztery — powiedziała cicho, wskazując ruchem dłoni na drzwi znajdujące się naprzeciwko, po czym zabrała się do energicznego wystukiwania czegoś na klawiaturze.

Odeszłam ze stanowiska niepocieszona.

Coś się stało.

Wzięłam głęboki wdech, po czym delikatnie zapukałam do drzwi. Stres zżerał mnie od środka, a nogi zrobiły się jak z waty. Czułam, że jeszcze chwila i osunęłabym się jak kłoda.

— Dzień dobry, czy mogę wejść? — zapytałam, wtykając głowę do środka pomieszczenia. Gabinet był niewielki. Zdołał jednak pomieścić pokaźny regał, biurko, przy którym pracował lekarz i ogromną ilość dyplomów i certyfikatów.

Lekarz zmierzył mnie zdziwionym wzrokiem, po czym, jakby dostał olśnienia, zaprosił mnie do środka gestem ręki.

— Czy już coś wiadomo w sprawie mojej babci? Wybudziła się? — rzuciłam od razu, gdy tylko znalazłam się w środku.

Mężczyzna usiadł wygodniej w fotelu, splatając razem swoje dłonie.

— Bardzo mi przykro — zaczął, zawieszając się na chwilę. — Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale wystąpiły powikłania i nie udało się nam uratować pani babci.

Zamarłam.

— Słucham? — zapytałam nieprzytomnie, zaciskając dłonie w pięści. Osunęłam się na krzesło, niespokojnie oddychając.

— Jej organizm był za słaby. Walczyła dzielnie, ale niestety... — uciął, obserwując moją reakcję. — Panno Kim Eunji? — zapytał, nachylając się w moją stronę. — Czy wszystko w porządku?

Najgłupsze pytanie, jakie mogło paść.

— Czy wszystko w porządku? — powtórzyłam po nim, oblizując wargi. — Właśnie straciłam ostatnią, najważniejszą w moim życiu osobę, jak pan myśli, wszystko jest w porządku?

— Spokojnie, wiem, że przeżywa pani teraz ciężkie chwile...

— Czy mogę ją zobaczyć? — przerwałam mu, zanim na dobre się rozkleiłam. W moim gardle zawiązał się ogromny supeł, uniemożliwiający mówienie. — Proszę... — dodałam, widząc jego nietęgą minę.

— Dobrze, zaprowadzę panią tam osobiście — powiedział, dźwigając się do góry.

Poczułam dziwne ukłucie w sercu.

Zostałam sama.


❀❀❀


Kostnica znajdowała się w małym budynku za szpitalem. Z każdym kolejnym krokiem czułam ogrom szpilek, nieznośnie wbijających się w moje serce. Nie chciałam tam wchodzić. Nie chciałam, by to wszystko okazało się prawdą.

— Doktorze Kim — rzucił jeden z pracowników, podrywając się z krzesła. — Czy jest jakiś problem?

Ten tylko przymknął powieki, po czym powiedział mu coś na ucho. Mężczyzna w uniformie zmierzył mnie smutnym wzrokiem, pociągając nosem. Widziałam w jego oczach litość i żal, ale nawet nie miałam siły, by cokolwiek powiedzieć; postawić się, bo ja współczucia przecież nie potrzebuję.

— Panno Eunji — odezwał się lekarz, zatrzymując się przed dużymi, metalowymi drzwiami. — Za chwilę wejdziemy do środka i ujrzy pani swoją babcię. Mamy ograniczoną ilość czasu — powiedział, po czym chyba ugryzł się w język, bo pokiwał głową, najwyraźniej niezadowolony ze swojego doboru słów.

Skinęłam głową, bo tylko na tyle było mnie stać. W moim umyśle królowała zupełna pustka.

Dźwięk otwieranych drzwi przyprawił mnie o skurcz żołądka. Chciałam, by to wszystko okazało się snem. Zwykłym koszmarem, który miewałam tak często.

Zatrzymaliśmy się przy jednej z ogromnych szuflad. Wiedziałam, co miało zaraz nastąpić. Tak bardzo tego nie chciałam.

Lekarz pociągnął za specjalną klamkę, po czym odsunął się lekko, by wysunąć platformę. Stałam tam tak, nieprzytomnie wpatrując się w biały materiał, którym przykryte było ciało.

W pewnym momencie poczułam okropne ukłucie w klatce piersiowej. Przyłożyłam dłoń do szyi, ciężko oddychając. Cały mój organizm zalała fala okropnej duszności. Zachwiałam się, resztkami sił żałośnie uczepiając się ramienia lekarza. Widziałam przerażenie na jego twarzy, a słowa, które padały z jego ust, znikały w otchłani ciszy.

Wzięłam głęboki wdech, czując, jak moja głowa robi się coraz lżejsza. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po moich plecach, po chwili paraliżując całe ciało. Zaczerpnęłam po raz ostatni powietrza, po czym oczy zaszły mi mgłą.

Zemdlałam.


❀❀❀


Zawsze byłam święcie przekonana, że rodzice i babcia będą ze mną po wsze czasy. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że pewnego dnia to właśnie oni mogą odejść jako pierwsi i zostawić mnie samą.

Kiedy byłam mała, ciągle powtarzałam, że chcę umrzeć jako pierwsza, bo nie wytrzymałabym bez nich ani dnia. Pamiętam, że mama wtedy uśmiechnęła się smutno i powiedziała, że taka jest kolej rzeczy. Mówiła także, że powinnam żyć jak najdłużej, by doświadczyć wszystkich dobrodziejstw tego świata. Dorosnąć, zakochać się, wyjść za mąż i założyć rodzinę. Być po prostu szczęśliwa tak, jak ona była.

Nie wszystko jednak poszło po naszej myśli. Bezpieczny azyl; filary, które go wspierały, odeszły zbyt wcześnie, sprawiając, że nasze schronienie zostało poważnie uszkodzone. Nie było już nikogo, kto byłby w stanie utrzymać to wszystko razem i zapewnić bezpieczeństwo.

Otworzyłam powoli oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Białe ściany i ten specyficzny zapach utwierdziły mnie w przekonaniu, że jestem w szpitalu. Jednak nie jako odwiedzający, a jako pacjent.

Spojrzałam na swoją lewą rękę, przewracając oczami. Wenflon. Byłam podpięta do kroplówki. Nie to jednak zwróciło moją największą uwagę. Obok mojego łóżka siedział, a raczej smacznie spał, jakiś różowowłosy osobnik. Kurczowo trzymał moją dłoń, co jakiś czas niespokojnie się poruszając.

— Ten różowy kolor chyba całkowicie wypalił ci zdolność racjonalnego myślenia — szepnęłam, niepewnie dotykając jego włosów. Wyglądały jak wata cukrowa.

— To nie przez włosy — mruknął, wciąż nie podnosząc głowy. — To przez ciebie.

Speszona zabrałam szybko rękę, czując, jak moje policzki pokrywa szkarłatny rumieniec.

To przez ciebie.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Cześć kochani!

Długo nie pojawiała się żadna nowa część, za co musicie mi wybaczyć!

Nałożyło się na to kilka moich spraw i problemów, których po prostu nie mogłam przeskoczyć.

Ale teraz wróciłam!

Po wczorajszych wykładach na prawo jazdy wróciłam i zabrałam się za pisanie!

Za wszystkie błędy przepraszam!

Mam nadzieję, że się Wam spodobało!

Raz jeszcze przepraszam — po prostu nie wyrabiam ze wszystkim ;-;

Dziękuję wszystkim, którzy cierpliwie czekali!

Buziaczki!


Sleeping deliveryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz