02. | Beginning of the end

579 114 31
                                    





– Twój plan lekcji, słońce – powiedziała ruda okularnica za biurkiem podając mi świstek papieru. Uśmiechnęła się, pokazawszy rząd nierównych zębów i tym samym absolutnie straciła mój szacunek.

To nie tak, że jetem zwolenniczką oceniania ludzi po wyglądzie, wręcz przeciwnie... ale kurde! Jak można doprowadzić się do tak opłakanego stanu? Jeśli naprawdę każda kobieta ma sobie coś pięknego i wyjątkowego, to człowiek siedzący przede mną musiał być mężczyzną, albo przynajmniej obojnakiem. 

– Dziękuję – odpowiedziałam, chwytając kartkę i czym prędzej wymknęłam się z ciasnego, mało komfortowego sekretariatu na szkolny korytarz. Pięć minut w  jednym pomieszczeniu z tym ślimakiem to i tak zdecydowanie za wiele jak na jedno życie.

Rzuciłam okiem na plan, koncentrując się na dzisiejszym dniu. Drukarka z resztką czarnego tuszu ledwo co zaznaczyła na papierze kontury słów i tabelki, przez co z nie lada trudem przeczytałam:

1. || Chemia, sala 17
- profesor Z. Falconer

Za jakie grzechy, dobry boże? Mogłam z podniesioną głową znieść wszystkie przedmioty, nawet samą sadystyczną królowę nauk - matematykę... ale chemia była dla mnie po prostu nie do pojęcia, nie na trzeźwo. Naprawdę starałam się z niej cokolwiek zrozumieć! Nie moja wina, że mój mózg nie był w stanie zakodować takiego niepotrzebnego do życia szyfru. Jedyne co mogłam powiedzieć to wierszyk, który poznawaliśmy na pierwszym roku edukacji tego wspaniałego przedmiotu. Jak to było?

Pamiętaj chemiku młody, zawsze wlewaj kwas do wody.

Przysięgam, że kiedyś wleję na odwrót.

Rozejrzałam się po zatłoczonym korytarzu, pełnym spieszących się na zbliżającą się pierwszą lekcję uczniów. Westchnęłam ciężko i zrobiłam pare niechętnych kroków do przodu. Przez głowę przeleciała mi myśl, że mogłabym ominąć katorgę na znienawidzonym przedmiocie, jednak wagary pierwszego dnia nauki były definitywnie kiepskim pomysłem. Niczym skazaniec prowadzony na wyjątkowo okrutne i pozbawione sprawiedliwość stracenie, poczłapałam w stronę odpowiedniej sali. Stanęłam pod drzwiami, na których znajdowała się przekrzywiona, podniszczona przez bezlitośnie upływający czas tabliczka z liczbą siedemnaście. Bez zbędnych ceregieli nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.

Szmer momentalnie ucichł, a wszystkie oczy rówieśników z klasy spoczęły na mnie, bezlitośnie świdrując we mnie ciekawskie dziury. Czym prędzej umknęłam na tył sali i usiadłam w pierwszej lepszej, wolnej ławce obok jakiegoś chłopaka. Odłożyłam torebkę na podłogę przy swoich nogach i nerwowo zaczęłam stukać paznokciami w biurko, wypuszczając powoli powietrze przez rozchylone wargi. Oddychaj. Nie można zapomnieć o oddychaniu. Najpierw wdech przez nos, a następnie wydech przez usta. Kątem oka zerknęłam na nowego sąsiada, który chyba jako jedyny w żaden sposób nie zareagował na moje przybycie.

– Hej – przywitałam się, bo tego wymagały zasady dobrej kultury i uśmiechnęłam ciepło do bruneta. Ten skutecznie mnie ignorował, pochłonięty bazgraniem jakichś notatek w grubym, poszarpanym zeszycie. – Co piszesz? – szepnęłam chcąc spróbować nawiązać choć namiastkę rozmowy.

– Rozpisuję reakcję węgliku wapnia z wodą, aby otrzymać acetylen – mruknął niechętnie, jakby wiedział, że udzielanie głosu w tej sprawie nie ma żadnego sensu.

Po części miał racje, gdyż nie zrozumiałam ani jednego wypowiedzianego przez pana Mądralińskiego słowa. Reakcję jaką? Nawet nie byłam w stanie tego w myślach powtórzyć.

I nagle spłynęło to po mnie jak wiadro zimnej wody. Uświadomiłam sobie, że już gdzieś słyszałam ten wyniosły ton, a dokładniej mówiąc - słyszałam wczoraj w pracy. Przyjrzałam się chłopakowi i mimo, iż miałam możliwość podziwiać go tylko z profilu, byłam niemal w stu procentach pewna, że obok mnie siedział niedawno poznany przyjemniaczek od kawy. 

SOCIOPATHS BEGINNINGS ▹ teenlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz