07. | Mission: Impossible

335 98 11
                                    

[niepoprawione]

- Dlaczego ja nie mam takich nóg? - westchnęłam, leżąc odwrócona na łóżku ze stopami na poduszce i patrzyłam na Holmesa. Zakładał spodnie, „nadające się" jego mniemaniem na zniszczenie. W mojej szafie nawet ubrania wyjściowe, wyglądały mniej kosztownie, niż jego do tarzania się w błocie... I gdzie sprawiedliwość na tym świecie? - Długie i chude jak u pieprzonej żyrafy.

  - Miałaś nie patrzeć! - fuknął oburzony brunet i obdarzył mnie chłodnym spojrzeniem, robiąc kokardkę z dresowych sznurków.

  Nie zaprzeczam... wyglądało to ździebko komicznie. Który normalny facet robi kokardkę w dresach?

  - Daj spokój - wywróciłam rozbawiona oczami - przecież nie zdejmujesz gaci. Ty nigdy nie widziałeś laski bez spodni? - rzuciłam w jego stronę poduszkę, którą złapał z kwaśną miną i odłożył na krzesło stojące nieopodal.

  - Oczywiście, że widziałem - prychnął, choć jego głos mówił: „kłamię, jakbyś nie dostrzegała tego z mojej mowy ciała"

  - O kurde! - zaśmiałam się, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Nigdy nie byłeś choćby nad morzem? Na basenie?

  - Nie.

  - Serio?! Nie byłeś na basenie?

  - Przecież mówię, że nie - mruknął rozdrażniony.

Znów się zaśmiałam. Najchętniej wyjęłabym telefon i uwieczniła skołowaną minę pana perfekcyjnego. Dziwnym trafem lubiłam go wkurzać, a jeszcze bardziej uwielbiałam patrzeć jak marszczy te swoje brewki tak mocno, jakby chciał je ze sobą na stałe złączyć.

- Złość piękności szkodzi - uśmiechnęłam się niewinnie do Sherlocka, a on w odpowiedzi rzucił we mnie załadowanym plecakiem, który z trudem złapałam. - Rozchmurz się Sherly - wstałam z łóżka, zakładając plecak i poprawiłam bluzę, którą dostałam paręnaście minut temu.

  Była mięciutka, cieplutka i pachniała drewnem. Ta ostatnia rzecz była lekko niepokojąca, ale traciła na wadze przy pierwszych dwóch punktach.

- Mogę ci zadać pytanie?

  - Już to zrobiłaś - zauważył ciemnowłosy i skrzywił się, patrząc na adidasy na swoich nogach.

Wywróciłam oczami. Straszne! Uważaj by sportowe ciuchy cię nie zjadły.

  - Lubisz przytulać się do drzew? - zapytałam, jeszcze raz wąchając zapożyczoną bluzę. - A może to perfumy drwala?

•••

  Wyjrzałam przez bramę na willę, wyglądającą jak mniejsza i upośledzona wersja Białego Domu. Prawdę mówiąc, nawet spodziewałam się, że Jim może mieszkać w czymś podobnym. Na korytarzach zawsze wyglądał jak król, przechadzający się po zamku, w którym nic nie działo się bez jego wiedzy. Tylko korony mu brakowało.

- Czuję się jak tajny agent - szepnęłam do Holmesa, z myślą, że niedługo złamiemy prawo i włamiemy się na teren prywatny. - Jestem Kimberly, Abigail Kimberly.

Trzy lata odsiadki nie były zbyt kuszące, ale wycofanie się po czterdziestu minutowym truchcie tutaj, nie wchodziło w grę. Moje nogi zasługiwały na nagrodę.

- Gail.

- Hmm?

- Zamknij się. Próbuję myśleć.

- Oh, sorki.

Nie moja wina, że adrenalina buzowała we mnie, nie dając ustać w spokoju choćby pięciu minut. Zaczęłam nucić pod nosem melodyjkę z filmu „Mission: Impossible", który swoją drogą uwielbiałam. Tom Cruise to cholerne ciasteczko! Słyszałam, że kręci z niejaką Katie Holmes. Muszę koniecznie kiedyś wypytać o to Sherly'ego.

- Śpiewasz gorzej niż mój brat pod prysznicem - westchnął Sherlock, nie mogąc więcej znieść mojego fałszowania.

  - Śpiewać każdy może.

  - Ale nie każdy powinien robić to publicznie - odchrząknął dając mi do zrozumienia, że o mnie mowa. - Skończ udawać idiotkę, idziemy.

  A może ja nie udaje?

Zatarłam dłonie i zaczęłam nieudolnie wspinać się po bramie. Szło mi przeciętnie. Nawet bardzo przeciętnie, ale tylko dlatego, że nie mogłam znaleźć odpowiedniego miejsca na postawienie stopy. Przyczyną mogła tez być moja wrodzona nienawiść do sportu, a co za tym idzie, lekcji wychowania fizycznego. Gdyby kondycję można było zmierzyć, mój wskaźnik wskazywałby liczbę na minusie. Cóż... nie można być perfekcyjnym w każdej dziedzinie, prawda?

- Możemy też wejść przez furtkę - usłyszałam z boku głos kolegi.

Odwróciłam głowę w tamtym kierunku i ujrzałam bruneta, stojącego w otwartej furtce.

- Psujesz cały klimat - mruknęłam pod nosem, jednak postanowiłam tym razem odpuścić sobie wspinaczkę, dla własnego dobra. Widać było po mnie na pierwszy rzut oka, że miałam grube kości... ale po co kusić los?

- Trzeba sprawdzić czy jakieś okno jest uchylone - zaczął mi oszczędnie tłumaczyć plan. - Łatwiej będzie wejść. Z drzwiami byłoby ciężej, ale w razie czego też dam radę.

  - Chcesz wchodzić do środka? Byłam pewna, że będziemy tylko obserwować wszytko z zewnątrz!

  - Cicho - położył mi palec na wargach. - Co chcesz obserwować? Powietrze? Musimy zabrać Moriaty'emu telefon.

  - Nie dość, że włamanie, to jeszcze rabunek!? - nie wytrzymałam, a smukła dłoń tym razem cała, wylądowała na moich ustach - Matka mnie zabije jak nas złapią - wymamrotałam z trudem.

  - Zamknij się i wykonuj moje polecenia, a nikt nas nie złapie. - obiecał detektyw, zabierając z powrotem rękę. 

  - A tobie zrobi jeszcze coś gorszego - dodałam ostrzegawczo, choć pamiętając śliniącą się na widok ciemnych loczków kobietę, śmiałam w to wątpić.

  - Co może być gorszego niż smierć? Podwójna smierć? - wykpił, jakbym powiedziała głupotę i pociągnął mnie za rękaw bluzy w stronę domu.

  Na nasze szczęście, jedno okno z tyłu budynku, na parterze było otwarte. Zaraz za Holmesem, zgodnie z jego wskazówkami, udało mi się po chichu wgramolić przez nie do środka. W pomieszczeniu panował półmrok. Dało się zobaczyć tylko niewyraźny zarys mebli, a nasze jedyne  oświetlenie, stanowił słaby poblask latarnii, z dworu. Domyśliłam się, że znajdowaliśmy się w jadalni. Na środku pokoju stał długi, potężny stół, przy którym spokojnie zmieściłoby się z dwadzieścia osób.

  - Głodna jestem - wyszeptałam i westchnęłam cicho na myśl o jedzeniu, za co zostałam obdarzona pełnym irytacji spojrzeniem kolegi. - No co? Nie jadłam niczego od śniadania.

  Zaczynałam żałować, że wzgardziłam kanapkami, które proponowała mi matka ciemnowłosego. Tyle bym dała, żeby zjeść teraz smaczną kanapeczkę, albo jakiegoś naleśnika z czekoladą, lub soczyste jabłko, bądź kawałek pizzy, czy... cokolwiek! A mogłam zjeść obiad, zamiast wkurzać się na Sher...
  Zorientowałam się, że zostałam sama. Mój partner w zbrodni wyparował, a przecież jeszcze chwile temu stał obok mnie! Zaklęłam pod nosem i niechętnie zaczęłam iść w stronę coraz większego mroku.

  - Sherlock? - wyszeptałam, wsłuchując się w przyspieszone bicie mojego serca. - Sherly? - powtórzyłam, stawiając coraz mniejsze kroczki.

  Nagle ktoś szarpnął mnie do tyłu, a ja wydałam z siebie pisk,  stłumiony przez dłoń nieznajomego, na mojej twarzy.

~ • ~ • ~ • ~ • ~ • ~

Uwielbiam kończyć w takich momentach!
Haha
Mam nadzieje, że rozdział się podoba ❤️

SOCIOPATHS BEGINNINGS ▹ teenlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz