Luke mierzył Joe'ego wzorkiem, który był naprawdę przerażający. Brunet wiedział, że to odpowiedni moment, aby się wycofać. Przeprosił mnie i powiedział, że pójdzie poszukać brata, a my zobaczymy się w poniedziałek, w szkole. Skinęłam głową, oddychając z ulgą, gdy zniknął za rogiem.
– Czy ty oszalałaś? Dlaczego w ogóle tu przyjechałaś? – Zagryzłam wnętrze policzka, powoli podnosząc wzrok na twarz blondyna. – Masz pojęcie, co mogło Ci się stać Florence? – Moje pełne imię z jego ust nie brzmiało źle, nawet mi się podobało. Stop! Moje myśli zaczynały wariować.
– Nie wiedziałam dokąd jadę, dopóki nie wysiadłam. Od razu chciałam zawracać, ale pojawił się na przystanku. Mówił mi, że będzie tu Sophia, a ja dałam się wkręcić. Od razu, jak tu weszłam zadzwoniłam...
– Tyle dobrze. Chodźmy stąd, to naprawdę nie jest przyjemne miejsce. – Skrzywił się Luke, a ja wiedziałam, że nie żartował.
– Oni tu walczą, aż ktoś nie umrze, prawda? – Źrenice chłopaka rozszerzają się.
– Nie mów mi, że ten pieprzony frajer kazał Ci to oglądać?! Przecież ja go zabiję! – W oczach Luke'a pojawił się błysk, błysk, który przypomniał mi o jego prawdziwej osobowości. To kolejny raz mnie otrzeźwiło.
– Możemy już stąd iść? Naprawdę chcę wracać do domu... – Mruknęłam cicho, jednak blondyn mnie usłyszał, tak, jak ja słyszałam jego głośny i ciężki oddech. Powoli skinął głową, obejmując mnie ramieniem, a raczej chowając mnie pod nim. Nie odsunęłam się. Luke przepychał się przez tłum ludzi, ignorował ich niemiłe komentarze. W końcu znaleźliśmy się na zewnątrz. Wzięłam głęboki oddech.
– Chodź, tam zaparkowałem. – Rzucił Luke, wskazując ręką na parking za budynkiem. Moje usta otwierają się i zamykają, gdy widzę Chevroleta Camaro, którego drzwi otwiera przede mną blondyn. – Florence, nie mamy całego dnia. – Śmiech, który wypełnia przestrzeń pomiędzy nami jest taki... Kojący.
– Przepraszam, ja po prostu... Nieważne. – Odparłam zażenowana, wsiadając do samochodu.
– Masz dziwną manię urywania swoich myśli, dlaczego? – Zapytał, gdy usiadł na miejscu kierowcy. Zmarszczyłam czoło, nigdy jakoś głębiej się nad tym nie zastanawiałam, ponieważ nikomu to specjalnie nigdy nie przeszkadzało.
– Nie wiem, może robię to, bo boję się, że zranię kogoś moimi słowami? – Wzruszyłam ramionami mówiąc to, jednak Luke'owi to nie wystarczyło. Czekał na coś więcej, tylko... Co miałam mu jeszcze powiedzieć?
– Nie możesz bać się, że kogoś zranisz. Przecież masz takie samo prawo mówić, jak wszyscy. Ten twój chłoptaś to jakiś totalny frajer, już dawno powinnaś go spławić. Przecież widać, że czujesz się przy nim źle.
– Nie potrafię być asertywna i nie potrafię świadomie ranić innych. Taka już jestem.
– Musisz spróbować, inaczej oni w końcu wykorzystają twoją słabość, a jesteś na to zbyt delikatna Księżniczko. – Znowu użył tego słowa. Znowu będzie rozbrzmiewało w mojej głowie, jak te krótkie, irytujące piosenki z reklam. Tylko, że to ani trochę nie jest denerwujące, jest wręcz przyjemne. – Jesteśmy. – Rzucił, przerywając moje rozbiegane myśli.
– Dziękuję, że mnie dzisiaj uratowałeś. – Mruknęłam, nerwowo bawiąc się palcami. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Luke zaparkował na podjeździe pod moim domem. Przełknęłam ślinę, bojąc się, że zaraz z wnętrza wyskoczą moi rodzice. Na szczęście w całym domu było ciemno. Mama chyba wspominała o jakimś przyjęciu u Snow'ów. Odetchnęłam z ulgą. Nie czułam się jeszcze gotowa na konfrontacje z nimi. I tak miałam ogromne wyrzuty sumienia z powodu okłamywania ich.
CZYTASZ
street fighter / l.h
Fiksi PenggemarPrzyszedłem do Ciebie ze złamaną wiarą, a Ty uratowałaś mnie przed upadkiem. Dałaś mi o wiele więcej, niż mógłbym pragnąć. Jeśli stracę kontrolę, zabierzesz mnie do domu? *