X. Fioletowa pożoga

336 39 19
                                    

Kisame złapał za ciemne włosy i pociągnął go za nie ku górze, jednocześnie pilnując żeby chłopak nie miał okazji się wyrwać, mimo iż od samego początku wcale tego nie próbował. Uchiha nadal przypominał wątłą lalkę, z tą różnicą, że posiadał strzępki świadomości. Widział rozmyty obraz i hordę zamaskowanych ludzi, ściśle otaczających małą grupkę shinobi. Czuł, że ich zna, ale nie miał pojęcia skąd. Zasyczał cicho gdy umięśniona ręka zacisnęła się kurczowo wokół jego torsu, zmuszając do pozostania w pozycji stojącej. 


-Dobra, wyjaśnimy sobie coś teraz. -Zaczął Kisame z rosnącym, rybim uśmieszkiem. 

-Twoja chwilowa niedyspozycja jest mi bardzo nie na rękę, a że lubię Itachiego, to chętnie wyświadczę mu przysługę i pomogę Ci się ogarnąć w sposób efektywniejszy, niż te delikatne łaskotki które Ci fundują. -Hoshigaki zaśmiał się gardłowo, opierając podbródek na ramieniu chłopaka. 

-Widzisz, twój brat żyje. Dokładniej - jeszcze żyje. Jeżeli nie ogarniesz swojej kruchej główki teraz, tym razem stracisz go na dobre. Pasuje Ci to? Bo ja myślę, że niekoniecznie. Ci kolesie w maskach nie będą się pytać o pozwolenie. Zabiją ich bez żadnego wahania. Jakby nie patrzeć, nie mają zbyt dużych szans na przeżycie. Bądź więc tak dobry i przebudź się. Jestem pewien, że potrafisz wykrzesać odrobinę siły, którą tak bardzo kochasz. -Mimo iż głos Kisame pełen był ironii, wywołał pożądaną reakcję. Uchiha coraz bardziej drżał, skupiając wzrok na mężczyźnie na dole. Uzbrojonego jedynie w kunai, co rusz unikającego kolejnych ataków. Bardziej bronił reszty, która z nim była, niżeli siebie. W efekcie był też najbardziej wystawiony na straty. Jeden z członków Korzenia wybrał sobie idealny moment i skoczył w przód, najwyraźniej celując w cenne oczy Uchiha. Itachi odchylił się w tył, dzięki czemu kunai ominął źrenice, tworząc głębokie rozcięcie na nieskazitelnym policzku. Sasuke wydał z siebie gardłowy krzyk, czując nieuzasadnioną wściekłość i przypływ adrenaliny. Bez problemu wyrwał się Kisame, wymuszając na swoich bolących mięśniach natychmiastowe posłuszeństwo. Zwrócił na siebie uwagę, ale o to nie dbał. W dzikim szale rzucił się wprost w tłum zamaskowanych postaci, a fioletowa chakra natychmiast wytworzyła wokół niego gruby pancerz. Zabijał bez mrugnięcia okiem, bez żadnego zastanowienia. Liczyła się tylko eksterminacja. Był wściekły, jednak to nie była złość ukierunkowana w stronę oprawców. Osoba, która została nazwana jego bratem wzbudzała w nim czystą nienawiść. Przez chwilę pamiętał szczegóły i powody dlaczego tak się stało. 

Itachi ponownie poświęcał się dla wioski. Znowu. Znowu ważniejsi byli dla niego inni, niż on sam. 

Nie miał pojęcia dlaczego ten fakt doprowadza go do takiego szału, chociaż podświadomie czuł, że powinien o tym pamiętać. Chwilowa siła szybko go opuszczała, ale uparcie walczył z opadającymi powiekami. Tak długo, dopóki ciemność po niego nie przyszła. Następnie czuł jedynie rozdzierającą agonię.

***

Poruszył się niespokojnie, tłumiąc jęk. W tej chwili cieszył się, że jego głowa jest cała w bandażach. Nikt nie mógł dostrzec łez, które z bólu same wydostawały się na zewnątrz. Gdzieś w oddali słyszał szybkie kroki i podniecone głosy, rzucające coś na wzór "Obudził się, obudził!"

-Sasuke. -Nie zareagował. W pierwszej chwili nie zdawał sobie sprawy, że to jego imię. Dopiero po czasie wydało mu się to dziwnie znajome. 

-Sasuke! Nie rzucaj się, bo zerwiesz wszystkie szwy! -Jego dłoń próbująca złapać kark intruza natrafiła na chłodną rękę, która natychmiastowo mocno się zacisnęła, powstrzymując dalsze próby ucieczki. Pamiętał jak zabijać. Pamiętał jak się bronić. Dlaczego więc nie potrafił wykonać ruchu?

-Coś ty mi zrobił? -Wysyczał niczym prawdziwy wąż, sprawiając, że pielęgniarki odruchowo cofnęły się pod ścianę. Mimo iż był cały w bandażach i szwach, wyczuwał że z jego oczami jest coś nie tak. Ból ciała był niczym w porównaniu do tego. Piekło niemiłosiernie. Używanie przeklętej pieczęci wydawało się dziecinadą w porównaniu do tego, co musiał teraz przeżywać. 

-Kontaktuje. -Oświadczył Naruto. Uchiha po głosie poznał, że był w autentycznym szoku, co jednak nie wyjaśniało jego obecności w tym miejscu. O ile to było możliwe, spiął się jeszcze bardziej.

-Jesteśmy w Konoha? -Zapytał znów, zaciskając zęby. Zalały go wspomnienia o Danzo, klanie, kłamstwach Itachiego i tym, jak bardzo chciał unieszkodliwić każdą pojedynczą istotę należącą do kłamliwego przymierza Liścia. Zamierzał znów się poruszyć, ale ta dłoń znów go powstrzymała. Nie miał wątpliwości, że to był jego brat. Ręka, która zbyt często naznaczała jego czoło symbolicznym stuknięciem by jej nie poznać.

-Uspokój się, albo dostaniesz końską dawkę leku uspokajającego. Wszystko Ci wyjaśnię, jeżeli obiecasz. -Sasuke prychnął. Obietnica. Słowo to było dla niego tabu. Bo czy można wierzyć człowiekowi, który złamał wszystkie, kiedykolwiek dane słowa?

-Obiecuję. Jednak to, czy mówię prawdę może być takim samym złudzeniem jak twoje życie. -Włożył w to cały swój jad, chociaż gardło ścisnęło mu się niemiłosiernie. Był rozdarty pomiędzy pielęgnowaną latami nienawiścią, a wspomnieniem Itachiego po unieszkodliwieniu Edo Tensei. 

-Mówiłem, że to podziała. -Zadrżał, instynktownie odwracając głowę w stronę głosu. Zwężone nozdrza i napięte mięśnie były gotowe w każdej chwili rzucić się do ataku. Bez oczu był niczym więcej jak wężem walczącym o przetrwanie.

-Hoshigaki Kisame. -Stwierdził z sykiem. Pamiętał ostatnie chwile przed utratą przytomności, mimo iż co jakiś czas własne ciało robiło sobie z niego żarty i przyćmiewało wspomnienia. 

-We własnej osobie. -Odparł niezrażony rekinowaty, otrzymując od Itachiego przeszywające, karcące spojrzenie. Uniósł dłonie ku górze w obronnym geście i podparł się o ścianę. Wiedział, że Uchiha będzie na niego zły za to zachowanie, ale ostatecznie się udało. Obudził śpiącą królewnę z jej nieskończonego koszmaru. Lub raczej zapoczątkował lawinę pożądanych zdarzeń.

-Co mi zrobiłeś? -Ponowił pytanie ostatni z rodu, przypominając o sobie zgromadzonym. 

-Sasuke... 

-Milcz, Naruto. -Mimo iż głos miał lodowaty, Uzumaki poczuł jak coś przewraca mu się w żołądku gdy przyjaciel zwrócił się do niego po imieniu.

-Cóż. -Itachi dyskretnie odetchnął, cofając rękę. Potarł ze zniecierpliwieniem czoło, przypuszczając, że i tak powinien być zadowolony z braku rękoczynów. Pomimo protestów Hokage za drzwiami czekał mały oddział ANBU na wypadek gdyby jednak Sasuke odbiło. Z tym nic nie mogli zrobić. To oczywiste, że ludzie się bali. 

-Kiedy rzuciłeś się w naszą stronę używałeś susanoo. Nawet z wymienionymi oczami, po tak długim okresie niedyspozycji nie powinno się to stać, nawet nieświadomie. Ciało automatycznie blokuje chakrę. Przerwałeś swoje własne bariery i w efekcie doprowadziło to do skumulowania się przeciążenia w jednym miejscu. -Itachi nie musiał dokańczać. Sasuke idealnie wiedział, że chodziło o jego oczy. Jednakże z tego wynikało również to, że nie powinien żyć. Podstawy o barierach i otworach chakry mieli jeszcze za czasów akademii ninja. Gdy chociaż jedna zostawała przerwana następował wybuch chakry. To tak jak przeciąć sobie główną tętnicę.

-Nadal nie usłyszałem co mi zrobiłeś. -Powstrzymał chęć przełknięcia śliny, bo gardło nadal go piekło. Tylko zrobiłby sobie na złość. 

-Użyłem tsukuyomi żeby odebrać ci wzrok. 

Agony // ItaSasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz