Rozdział V

616 32 0
                                    

Nic nie widziała. Otaczał ją nieprzenikalny dla oczy mrok, ciemność tak gęsta, że niemal namacalna. Dusiła się, gdy ciężkie powietrze wpływało do jej gardła. Nie mogła nim oddychać. Sprawiało jej to ból. Każdy oddech równał się niewyobrażalnemu cierpieniu. Mimo to musiała nabierać metaliczne powietrze do ust i wpuszczać je do płuc. Gdyby tego nie robiła, umarłaby.

Wiedziała, iż nie jest sama. Czuła ich obecność. Zbliżali się powoli sapiąc z podniecenia. Niemal słyszała ich ciężkie kroki w tej próżni. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że tylko jej się to wydaje. W rzeczywistości bowiem nie czuła pod stopami żadnego oparcia. W każdej chwili mogła spaść i roztrzaskać się o ziemię. Nie wiedziała nawet jak długo by leciała zanim każdym nerwem ciała poczułaby podłogę.

Wokół niej zaroiło się od tych istot. Nie domyślała się kim mogą być. Oczami wyobraźni widziała ich czarne szponiaste łapy wyciągające się w jej stronę, pragnące dotknąć gładkiego materiału sukienki i młodej skóry, którą najchętniej zdarłyby z niej żywcem. Nie mogły jednak tego zrobić i dobrze o tym wiedziały. Spotkałaby je za to kara. Poza tym dla nich także była ważna. Ich nadzieja... Nie oznaczało to jednak, że nie mogą jej dręczyć. Zadadzą jej niewyobrażalny ból.

Nerwowo rozglądała się naokoło siebie, próbując przejrzeć zasłonę mroku i zobaczyć swoich wrogów. Gdyby jej się to udało, może zdołałaby w porę przed nimi uciec, schronić się przed ich zachłannymi łapami. Niestety nie potrafiła zmusić swoich oczy do patrzenia. Początkowa wola walki znikła, a zastąpiła ją bezradność. Zamknęła oczy, które i tak okazały się nieprzydatne.

Zimna łapa dotknęła jej nagiego zamienia, lecz szybko się cofnęła jakby w obawie przed przedłużeniem fizycznego kontaktu. Po chwili powtórzyło się to, tym razem jednak ostro zakończony szpon przeciął skórę. Zdarzyło się to parokrotnie. Za każdym razem łapa stwora cofała się gwałtownie, co jednak nie przeszkodziło mu zadać koleje skaleczenie.

Już się nie ruszała. Przyjmowała wszystko spokojnie. Każdy bolesny dotyk wyglądał tak samo. Nie reagowała na nie, gdyż nie potrafiła w porę się obronić, a każdy zbędny ruch wywoływał tylko niepotrzebne cierpienie. Wybrała mniejszy ból i uległość, co było do niej niepodobne. Ciągle jednak posiadała psychikę dziecka i to ona nakazywała poddanie się.

-Chcesz nas zobaczyć?- spytał po chwili skrzekliwy głos.- Chcesz zobaczyć swoich oprawców? Czy tego właśnie pragniesz?

-Tak- odezwała się z zapałem. Wierzyła, że jeśli będzie widziała swoich przeciwników, zdoła się obronić. Cóż bowiem może być gorszego od niewiedzy i ciągłej niepewności wywołanej przez wszędzie panującą ciemność?

-Naiwna- odezwała się ponownie istota.

Już pomyślała, że propozycja była kłamstwem, lecz po kilku sekundach ciemność rozproszyła się ujawniając jej oprawców- najstraszniejsze stwory z najgorszych ludzkich koszmarów, stworzone przez chorą wyobraźnię człowieka. Nieudane twory Wszechmogącego, które fizycznie otrzymały najgorszą karę ze wszystkich upadłych aniołów.

Krzyknęła, a echo przerażenia powędrowało w głąb tej zdającej się nie mieć końca przestrzeni.

-Kim jesteście?- wyjąkała przestraszona.

-Twoim koszmarem, a raczej to miejsce jest twoim najgorszym snem. My tylko wykorzystaliśmy wyobraźnię tej, która ważyła się na obrazić- powiedziała kobieta, występując z tłumu. Gdyby Avenida znała mitologię starożytnych Greków z pewnością rozpoznałaby to monstrum o wężowych włosach i sinej, jakby kamiennej skórze. Ona jednak była nadal nieświadoma sytuacji, w jakiej się znalazła.

Wojna aniołów. T. II - Wybranka LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz