Rozdział VII

609 29 2
                                    

Avenida śmiało maszerowała naprzód. Była całkowicie pozbawiona poprzedniej niepewności i strachu. Nie pozostał najmniejszy ślad po dziecku, które zaledwie kilka godzin temu zawitało w sypialni Lucyfera i przerażone szukało u niego pocieszenia. Wtedy były archanioł zaopiekował się dziewczynką i pozwolił jej ze sobą zostać, nie przyznając się jak bardzo działa na niego jej obecność. Nie zmieniało tego nawet małe, nierozwinięte jeszcze ciało Avenidy. Właśnie dlatego czuł się winny. Wydawało mu się, że swoim spojrzeniem profanuje nie tylko jej fizyczną postać, lecz także duszę.

Nie wiedział jednak o czym myśli pozornie mała dziewczynka, obdarzona w pełnie dorosłą duszą, której powłoką było zupełnie nie pasujące ciało. Gdy patrzyła na krótkie nogi i prostą talię, wpadała we wściekłość. Chciała jak najszybciej stać się dorosłą, gdyż była pewna, że dopiero wtedy Lucyfer zacznie czuć do niej cos więcej niż troskę i pobłażliwość. Zależało jej na dorosłym traktowaniu. Tylko wtedy będzie mogła ukazać władcy upadłych aniołów kim w rzeczywistości jest. Ciężko bowiem było zachowywać się jak dorosła kobieta, gdy zewnętrza powłoka wcale o tym nie świadczyła. Przez to wszelkie próby poważnej rozmowy wyglądały wręcz groteskowo.

Avenida nie tęskniła za dzieciństwem. Tak naprawdę nigdy go nie posiadała. Kilka dni po swoim urodzeniu jej umysł zaczął rozwijać się coraz szybciej tak, że nie zdążyła nawet zauważyć, gdy posiadła uczucia dostępne jedynie dorosłym lub też ludziom ciężko doświadczonym przez los. Ona nie należała do ani jednej z tych grup, lecz mimo to potrafiła kochać szczerze i miłością głęboką, a także odczuwać pożądanie nie tylko za doskonałą cielesnością Lucyfera, ale i wielowieczną duszą.

W chwili gdy przekroczyli widzialną jedynie dla czarnych aniołów barierę oddzielającą tą część Grot Ciemności, po której mogły spacerować Nira i Avenida, Lucyfer chwycił małą dłoń dziewczynki zupełnie jakby to on potrzebował wsparcia. Prawda była jednak inna. Chciał chronić Avenidę nawet za cenę własnego życia, choć sam nie zdawał sobie sprawy, że powodem dla którego to robi nie jest przyszła rola córki Raquela, lecz całkiem coś innego, czego jeszcze w pełnie sobie nie uświadomił. Był jednak blisko rozwiązania największej zagadki dotyczącej niego samego.

Avenida przypomniała sobie drogę, więc Meduza nie była im już potrzebna jako przewodnik przynajmniej do czasu aż dotrą do bramy oddzielającej część aniołów koszmarów. Mimo to szła z nimi, nie odzywając się nawet słowem gdy dziewczynka wyrównała z nią swój krok W końcu pokonali ostatni zakręt kończąc mozolną i długą wędrówkę. Wszyscy wiedzieli, że dopiero teraz małe dziecko czeka najtrudniejsze zadanie. Ona jednak zdawała się być tym najmniej przejęta, czego nie można było powiedzieć o byłym archaniele, który niemal ciągnął ją w tył. Kiedy jednak zobaczył stanowczy i zirytowany wzrok Avenidy, powstrzymał się od kolejnej próby odwiedzenia jej od powściągniętego zamiaru.

Dziewczynka od razu zobaczyła tego samego strażnika. Rozpoznała jego czarny płaszcz. Tak jak poprzednio stał z pochyloną głową. Kaptur skrywał przerażające oblicze. I to jego miała przeprosić. Musiała spojrzeć w czerwone oczy i prosić o wybaczenie.

Nie czekając na pozwolenie, podeszła do strażnika, który skierował na nią swoje przenikliwe spojrzenie, mrużąc oczy tak bardzo, że na ich miejscu zostały jedynie żarzące się na czerwono szparki.

Dziewczynka dygnęła, zupełnie nie przejmując się widzianymi kątem oka zdziwionymi minami swoich towarzyszy. Całą uwagę skupiła na aniele koszmarów. Wczoraj bowiem przeczytała o dobrych manierach, do których należał właśnie ten specyficzny sposób witania się. Pisało tam też, że gdy się z kimś rozmawia należy zajmować się tylko tą osobą.

Wojna aniołów. T. II - Wybranka LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz