Rozdział VI

537 30 0
                                    

Lucyfer siedział za biurkiem i przymrużonymi oczami patrzył na siedzącą naprzeciwko niego kobietę. Zastanawiał się dlaczego żeński anioł koszmarów zaledwie kilka minut temu pukał cicho jakby nieśmiało do drzwi sypialni byłego archanioła. Naturalnie Meduza wiedziała, że Avenida śpi z Lucyferem, ale wydawało się nieprawdopodobne, by nie chciała obudzić dziewczynki. Nie więcej jak pięć godzin temu nie miał podobnych skrupułów i nawiedziła ją we śnie, zadając jej psychiczne cierpienie. Teraz jednak nie była już ani tak dumna ani okrutna jak w czasie nocy.

Kobieta wyglądała jak posąg. O ile wcześniej tyczyło się to głównie jej twarzy o tyle teraz nawet wężowe włosy znieruchomiały w obecności Lucyfera. Twarz natomiast nie wyrażała żadnych uczuć. Meduza siedziała i słuchała tego co powie władca Grot Ciemności, choć wiedziała, że będzie się to wiązało z karą dla wszystkich aniołów koszmarów i pretensjami skierowanymi bezpośrednio do niej.

-Możesz mi łaskawie wyjaśnić o co chodzi?- wysyczał przez zaciśnięte zęby.- Dlaczego nawiedzacie Avenidę w snach i męczycie ją. W nocy była tak bardzo przerażona, że cała się trzęsła na wspomnienie spotkania z wami. Powiedz mi zatem jaki mieliście cel w straszeniu jej.

-Ona nas obraziła- odpowiedziała krótko kobieta, po czym zamilkła.

Lucyfer czekał chwilę na dalszy ciąg wyjaśnień, lecz najwidoczniej Meduza uważała, że teraz jego kolej się odezwać. Co jednak miał powiedzieć by ją zadowolić czy spełnić jej oczekiwania, nie wiedział, a żeńskiemu aniołowi koszmarów na pewno nie zależało na kolejnych narzekaniach, wypowiadanych zduszonym głodem.

-Jaki zatem mieliście cel w straszeniu jej?- powtórzył pytanie.

-Już powiedziałam: ona obraziła jednego z nas- wyjaśniła spokojnie kobieta.

-I to ma być powód?!- wykrzyknął zdenerwowany, wstając gwałtownie. Szybko się opanował i ponownie usiadł na wygodnym krześle.

-Musisz się kontrolować, bo inaczej ją obudzisz- powiedziała z troską. Sam nie wiedział czy udawaną, ale z pewnością miała rację. Właściwie wymówiła jego myśli na głos. Cóż jednak miał poradzić na narastającą w nim wściekłość? Zdawkowe wytłumaczenia Meduzy z pewnością nie poprawiały sytuacji, a wręcz jeszcze bardziej go irytowały. Nie potrafił zrozumieć jak można zadawać małemu dziecku takie cierpienie jedynie z powodu urażonej dumy.

-Nie prowokuj mnie- ostrzegł ją.- Kiedy was obraziła?- spytał, wzdychając z rezygnacją. Nie miał innego wyjścia jak wysłuchać wersji kobiety.

Meduza zdawała się tylko na to czekać. Jej sine usta rozciągnęły się w uśmiechu, tworząc ironiczny grymas, który nie był udziałem jej woli, lecz dziwnie zniekształconych warg. Nawet po oczach nie można było poznać czy się cieszy, gdyż zielone tęczówki całkowicie hipnotyzowały, nie ujawniając przy tym żadnych uczuć. Mimo to Lucyfer wiedział, że kobieta jest zadowolona.

-Poprzedniego dnia Avenida natknęła się na strażnika pilnującego wejścia do naszej części Grot Ciemności. Zapytała go o drogę, lecz gdy tylko się odwrócił, uciekła z krzykiem zupełnie jak małe dziecko.

-Którym jest- wtrącił.

-Może jej ciało, ale umysł z pewnością nie. Poza tym to nie zmienia faktu, że uciekła.- Wzrok Lucyfera mówił sam za siebie.- Wiem, iż miała do tego prawo. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego jak wyglądamy, ale spodziewaliśmy się czegoś innego od bastarda, który jest naszą nadzieją. Ona ma urodzić nasze dziecko.

-Nie nazywaj jej tak. Możesz mówić o niej jak o człowieku lub czarnym aniele, którym jest w większej części, lecz nie nazywaj jej bastardem- powiedział bez cienia emocji zupełnie jakby uczył ją jakiejś prostej rzeczy.- Poza tym przepraszam- dodał.

Wojna aniołów. T. II - Wybranka LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz