Rozdział XV

457 21 1
                                    

Avenida niechętnie i z wyraźnym ociąganiem otworzyła oczy. Minęło kilka dni w Grotach Ciemności od jej kłótni z Lucyferem. Musiała przyznać, ze dotrzymał słowa danego sobie i Meduzie, gdyż od tamtego czasu nie odezwał się ani razu do dziewczyny, a nawet unikał jej, nie zdając sobie sprawy jak bardzo córka Raquela tęskni za jego widokiem. Oddałaby wszystko co ma byle tylko móc go zobaczyć. Ilekroć jednak aż nazbyt często przechodziła obok jego komnat, jak na złość nigdy nawet nie otworzył na chwilę drzwi, by przynajmniej kątem oka dostrzegła jego wspaniałą postać.

Dlatego też każdego dnia z coraz mniejszą ochotą opuszczała łóżko, a kilka razy nawet wcale tego nie zrobiła. Wszyscy rozumieli skąd wzięła się jej nagłą niechęć do życia, dlatego nie przeszkadzali jej, oprócz Matissa, który za wszelką cenę starał się przywrócić dawną wesołą dziewczynę. Niestety każda jego próba okazywała się bezcelowa, a Avenida jadła coraz mniej i właściwie wegetowała, bezmyślnie gapiąc się w sufit.

Zaczynało to denerwować coraz więcej upadłych aniołów, które nie chciały dłużej czekać. Jednakże ani delegacje wysłane do Lucyfera ani do córki Raquela nie przynosiły żadnych efektów, choć dziewczyna niejednokrotnie mówiła, iż pragnie pogodzić się z byłym archaniołem. On niestety nie wyrażał takiego pragnienia i właśnie w tym tkwił największy problem. Niestety nikt nie miał nad nim władzy i nie mógł go do niczego zmusić. Sądzono, że jedynie Baar umiał nakłonić do czegoś upartego władcę Grot Ciemności, lecz wszyscy wiedzieli, iż czarny anioł nie żyje, zgładzony z ręki Gabriela.

Avenida wstała, starając się zrobić to przed przyjściem Matissa. To, że nie chciała jeść ani kogokolwiek widzieć nie oznaczało, iż ma się nie myć przez tygodnie bądź też miesiące w zależności od humoru upartego byłego archanioła. O swoich planach zapomniała, gdy tylko zobaczyła zostawioną przy drzwiach zbroję, dokładnie taką, o jaką jakiś czas temu prosiła, czyli niemal identyczną do tej noszonej przez Melome.

Pancerz ochraniał jedynie tors, natomiast pod niego zakładano krótką sięgającą powyżej kolan czarną tunikę. Buty były bardzo wysokie, także za kolana. Pomimo tego, iż całość nie była ciężka, zbroja bardzo dobrze chroniła przed uderzeniami miecza, chociaż i ona nie mogła przeciwstawić się broni aniołów światłości. Patrząc na nią dziewczyna po raz kolejny poczuła podziw dla aniołów chwały. Jak zwykle wykonały one kawał dobrej roboty. Dopiero po chwili zauważyła wygrawerowany na pancerzu znak. Była to korona dokładnie taka sama jaka znajdowała się na medalionie Lucyfera, który kiedyś widziała.

Czy to ma być jakaś aluzja?, pomyślała rozbawiona.

Początkowo Avenida chciała zbroję, ponieważ spodobał jej się strój Melome. Sama miała zamiar udawać jedną ze strażników i pilnować Czarnej Bramy, czego nikt by jej nie zabronił. Zawsze traktowano ja ulgowo jako tą, która ma wydać na świat dziecko Lucyfera. Dlatego też anioły chwały bardzo poważnie potraktowały pragnienie małej dziewczynki. Teraz jednak nie była już dzieckiem, a i sytuacja całkiem się zmieniła. Zamierzała w inny sposób wykorzystać podarunek od mieszkańców Grot Ciemności, mając nadzieję, iż to udobrucha choć trochę złego byłego archanioła.

Ubrała się tak szybko jakby liczyła się każda sekunda, po czym niezauważona wyszła z domu i opuściła Groty Ciemności, przemierzając długie korytarze z charakterystycznymi odgłosami chodzenia wydawanymi przez ludzi lub anioły pilnujące Czarnej Bramy. Teraz rozumiała dlaczego się tak dzieje. Buty były bowiem na tyle ciężkie, że nie poruszała się tak lekko ja zazwyczaj, a upodobniała się za to do zwyczajnego człowieka, którym była w najmniejszym stopniu.

Nie zaszła daleko, gdy dogonił ja zdyszany Matiss, co jeszcze bardziej zdziwiło dziewczynę. Raczej rzadko widziało się wyczerpanego upadłego anioła, a już na pewno nie dyszącego jak ludzie po długim biegu. Najwyraźniej to właśnie musiał robić czarny anioł, zanim do niej dołączył.

Wojna aniołów. T. II - Wybranka LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz