Prolog

154 4 2
                                    

- Odprowadzisz dzieci do szkoły, dobrze? – powiedziała łagodnie Alicja, wchodząc do salonu. Sebastian podniósł głowę znad czytanej gazety i zmarszczył brwi, widząc, że jego żona szykuje się już do pracy. 
- Czy ty sądzisz, że nie mam nic innego do roboty? – zapytał szorstko. 
- Słuchaj, pokłóciłeś się ze mną już wczoraj, dzisiaj też masz zamiar?... Wezwali mnie i muszę jechać, a nie mogę się spóźnić – odparła, zapinając na pasku kaburę ze służbową bronią. – A twój dyżur zaczyna się dopiero o dziewiątej, wiec masz jeszcze sporo czasu. Zdążysz śpiewająco – powiedziała, uśmiechając się do niego nieco złośliwie. Wiedziała, że chciał jeszcze poleniuchować, może obejrzeć nawet jakiegoś soczystego pornola, jak to miał w zwyczaju, gdy ani jej, ani tym bardziej dzieci nie było w domu, ale te plany skutecznie właśnie mu udaremniła. Zresztą miała już serdecznie dość jego dąsów i fochów wszelakich! Był w końcu ojcem, do cholery! Powinien tak samo poczuwać się do obowiązków rodzicielskich, jak i ona! Mimo wszystko kochała go, choć często ją denerwował. 
- Dobrze, odprowadzę je, tylko kto je potem odbierze? Ty pewnie ugrzęźniesz w policji do samego wieczora, podobnie jak ja w szpitalu... - zapytał, wstając, by pocałować ją na pożegnanie. 
- Moja matka – wyjaśniła, zbierając z blatu wyspy kuchennej kluczyki do samochodu. – Zostaną u niej do jutra. 
- Czyli znów nakarmi je samymi słodyczami!... – warknął, biorąc blondynkę w objęcia. 

- Daj spokój! – odparła, całując go na pożegnanie w policzek

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- Daj spokój! – odparła, całując go na pożegnanie w policzek. – Oczywiście, że dzieci zjedzą normalne posiłki! Za kogo ty masz moją matkę? A zresztą! Nie ważne, nie odpowiadaj... Ja naprawdę muszę już iść – jęknęła, gdy zaczął niespodziewanie całować ją po szyi. 
- Oh, nie przesadzaj. Pięć minut cię nie zbawi, a ostatnio prawie w ogóle się nie kochamy... 
- To nie moja wina, że oboje mamy liczne obowiązki służbowe i nielimitowany czas pracy. Proszę, puść mnie, bo się spóźnię i stary dostanie szału... 
- Czasami jesteś naprawdę niereformowalna! – zgłosił pretensje. 
- I vice versa! – krzyknęła na odchodnym, zamykając za sobą drzwi. 
Wsiadła do samochodu i wystartowała jak do rajdu Safari, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że jest już spóźniona. Wyjeżdżając więc na trasę szybkiego ruchu, włączyła "koguta", by nie spóźnić się jeszcze bardziej. 
W końcu, po dwudziestu minutach niemal szaleńczej jazdy zaparkowała na jakimś obszmerganym podmiejskim parkingu, o którym najprawdopodobniej wiedziało bardzo nieliczne i specyficzne grono. Wysiadając z radiowozu, na miejscu dostrzegła już, oprócz patrolu wezwanego na miejsce, również swoją dobrą przyjaciółkę, Martę. Marta była znakomitym patologiem. Współpracowała z wydziałem zabójstw Komendy Powiatowej w Gdańsku, gdzie od sześciu lat pracowała również Alicja. Przechodząc pod policyjną taśmą odgradzającą miejsce zbrodni, przywitała się z przyjaciółką. 
- Cześć – powiedziała w miarę pogodnie, chociaż wczesna pora i niezbyt ładna, wrześniowa pogoda nie nastrajały do optymistycznego nastawienia. 
- No, cześć. Coś ty taka zmachana? Sebastian nie dał ci wyjść z domu? – zachichotała Marta, pakując swój sprzęt do walizki. 
- A daj mi święty spokój! Twierdzi, że zbyt dużo pracuję, ale oczywiście nie powie mi tego wprost, tylko daje mi to do zrozumienia, rzucając półsłówka i strzelając fochy... 
- Dalej tak lubi się z tobą kłócić? – zainteresowała się pani patolog. 
- Lubi?! To jest chyba jego cel życiowy... Dobra, powiedz mi jednak, co my tutaj mamy, bo widzę, że już skończyłaś... 
- Tak. No cóż, sprawa na pierwszy rzut oka wydaje się dość prosta. Dwa trupy, płci obojga. Zabici pojedynczymi strzałami w tył głowy. Zginęli jakieś dziesięć, dwanaście godzin temu. Tyle ci powiem w tej chwili. Reszty dowiesz się, jak sporządzę sekcję zwłok. 
- Dobra, dzięki. 
Alicja pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła ku kolegom – technikom. 
- Jakieś ślady, panowie? 
- Od cholery i trochę – przyznał jeden z nich, najwyraźniej mocno zirytowany. – To popularne miejsce schadzek młodzieży i narkomanów. Jeśli uda nam się wyłuskać stąd ślady należące do sprawców, to będzie to cud... Tam masz jednak nastolatków, którzy znaleźli denatów. Pogadaj z chłopakami z patrolu. Może oni powiedzą ci coś więcej. 
- Jasne, dzięki... Cześć, panowie. Słyszałam, że to tamtych dwoje znalazło naszych nieboszczyków – zagadnęła chłopaków z prewencji. 
- Zgadza się – odparł stojący najbliżej. – Podejrzewamy, że para chciała się tu zabawić, bo dziewczyna rumieni się za każdym razem, gdy pytamy, co robili na takim pustkowiu o tak diabelnie wczesnej porze. Chłopak jest trochę bardziej rozmowny, chociaż i tak oboje są w szoku. Raczej nie spodziewali się tutaj takiego widoku. Dziwi mnie jednak to, że to oni znaleźli ciała, a nie żaden kręcący się tu narkoman, czy menel... Zresztą dzisiaj tu jakoś strasznie pusto. Wymiotło wszystkich. 
- Wiemy coś o denatach? – zapytała, notując coś w swoim notesie. 
- Oprócz tego, że ktoś załatwił ich całkiem porządnie i profesjonalnie, to niewiele. Podejrzewamy, że w ogóle nie spodziewali się napaści. Nie mają żadnych oznak świadczących o tym, że się bronili. Albo ktoś zaszedł ich od tyłu, albo tego kogoś znali... Nie znaleźliśmy jednak przy nich żadnych dokumentów, więc masz dwoje Jane Doe... 
- "To w języku polskim nie ma już odpowiedniego określenia?" – usłyszeli naraz głos mężczyzny. Alicja odwróciła się, chcąc sprawdzić, kto okazał się tak bezczelny. Ujrzała przed sobą niewiele od siebie młodszego mężczyznę, który stał nie dalej, niż dwa metry od niej i patrzył na nią z zainteresowaniem. 
- A pan kim jest? – zapytała, puszczając mimo uszu jego pytanie. – Na miejscu zbrodni nie wolno przebywać cywilom. 
- Nie jestem cywilem – odparł spokojnie nieznajomy. – Jestem starszy sierżant Michał Sambor. Od dzisiaj pracuję w wydziale śledczym i mam być nowym partnerem pani Alicji Janowskiej – wyjaśnił, podając jej jakiś papier. Przeczytała go szybko i westchnęła, zduszając w sobie chęć wypowiedzenia kilku barwnych inwektyw pod adresem przełożonego. 
- Dobra... Gdzie wcześniej pracowałeś? – zapytała, oddając mu pismo. 
- Dopiero skończyłem Wyższą Szkołę Policyjną w Szczytnie! 
- No świetnie! – jęknęła cichutko i spojrzała na niego ostro. – Jeśli chcesz ze mną współpracować, to bierz się do roboty. Chyba umiesz przepytywać świadków?... To idź do tamtych kochasiów i niech złożą raz jeszcze zeznania. Tylko notuj wszystko dokładnie! 

Tajemnica Pająka [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz