Rozdział 2

17 1 0
                                    

- Sicarius hahni – przeczytał Michał.
- Proszę? – zainteresowała się Alicja, patrząc na niego niepewnie. – O czym ty do mnie mówisz?
- To pająk – wyjaśnił. – Jego jad zastał znaleziony w krwi naszych ofiar.
- To chyba raczej nie jest gatunek rodzimy – zauważyła.
- Dokładnie. To pająk pustynny, żyjący w Afryce – powiedział, posługując się tekstem od toksykologów. – Jego jad jest niezwykle trujący, bo oprócz uszkodzenia krwinek czerwonych i komórek, poraża również układ nerwowy... Ciekawe, jak go podali – zastanowił się. – Przecież nie zatrzymało to akcji serca...
- To by się zgadzało z tym, co pisze nasza patolog – mruknęła, przeglądając kolejny raport Marty. – Wstrzyknęli im go w rdzeń kręgowy z tak niesamowitą precyzją, że ten nie został nijak naruszony.
- Czyli mamy do czynienia z jakimś lekarzem. Najpewniej chirurgiem. Lub przynajmniej z osobą, która ma jakie takie rozeznanie w medycynie – powiedział.
- Zgadza się – przytaknęła, kiwając głową z uznaniem. – Wyciągasz całkiem prawidłowe wnioski... Ale co nam to właściwie daje?
- Musimy rozejrzeć się wśród lekarzy – zawyrokował.
- Lub byłych lekarzy – dopowiedziała. – Również tych skazanych.
- Proponuję więc, abyśmy rozpoczęli od sprawdzania bazy. A nuż na coś wpadniemy...
- Oczywiście. Potem sprawdzimy wszystkich właścicieli egzotycznych zwierząt i ewentualnych dostawców tejże fauny. Ten jad musiał się przecież skądś wziąć...

- Mam dość – poskarżyła się szczerze cztery godziny później, starając się rozmasować odrętwiały kark. Oczy piekły ją niemiłosiernie od ciągłego wpatrywania się w monitor komputera, plecy domawiały powoli posłuszeństwa, zaczynała ją także boleć już głowa, a na kawę nie mogła nawet patrzeć! A byli dopiero gdzieś w połowie listy lekarzy. – Ledwie widzę na oczy – jęknęła. Najchętniej wsadziłaby sobie teraz pięści w oczy i potarła mocno, ale wiedziała doskonale, że po czymś takim wyglądałaby jak miś panda.
- Ja również – mruknął Michał, prostując się z jękiem na swoim fotelu. – I konam z głodu! – oświadczył. – Może miałaby pani ochotę na jakiś ciepły posiłek? Moglibyśmy gdzieś wyskoczyć. Da nam to dawkę zbawczego tlenu, którego teraz tak bardzo potrzebujemy, a gdy nasze umysły odpoczną, może szybciej wyłapiemy coś ważnego – zaproponował, uśmiechając się do kobiety niepewnie.
- Miałabym – odparła natychmiast niemal bez namysłu. Sama była okropnie głodna, bo to, co przyniosła sobie do pracy z domu, już dawno zjadła, ale nie chciała proponować tego swojemu partnerowi, by w jego oczach nie wyjść na słabą. – Ale ty stawiasz!
- Oczywiście! – zgodził się natychmiast i entuzjastycznie poderwał ze swojego miejsca, wyciągając do Alicji dłoń w bardzo naturalny, a zarazem szarmancki sposób. Nie przyjęła wyciągniętej w jej stronę dłoni, ale jego gest skwitowała delikatnym uśmiechem, który doskonale zrozumiał.
- Czekaj! – prawie wykrzyknęła, zatrzymując się raptownie tuż za drzwiami i tylko przypadek sprawił, że Michał w tym momencie nie zwalił jej z nóg.
- O co chodzi? – zapytał lekko niespokojnie.
- Coś mi chodzi po głowie... Coś o pająku – wyszeptała, odwracając się do niego, ale patrząc jakby poprzez mężczyznę. – Chyba była kiedyś taka sprawa... Tylko o co tam chodziło? – potarła dłońmi skronie, starając się sobie coś przypomnieć. Ale niestety pamięć bywa ulotna... - Niestety, nie pamiętam...
- Nie szkodzi, jak dokładnie poszukamy, na pewno coś razem znajdziemy – zapewnił ją z delikatnym uśmiechem na ustach. Wyszli z komendy i wsiedli do służbowej Insigni. Michał wrzucił wsteczny i wyjechali powoli. Jakoś obojgu wyjątkowo się nie spieszyło... W niedrogiej, acz całkiem przyzwoitej knajpetce zamówili po dużym hamburgerze z licznymi dodatkami i po dużej coli. Oboje czuli bowiem, że po takiej pracy, jaką odwalili, należy im się coś mniej zdrowego, niż zazwyczaj jedli...
- A pamięta może pani, kiedy ta sprawa się toczyła? – zapytał jakiś czas potem Michał, gdy siedzieli jeszcze przy niewielkich deserach.
- Na początku mojej pracy w policji. Z dziesięć lat temu. Wtedy byłam jeszcze w prewencji i niewiele wiedziałam o śledztwach... - wyjaśniła, spokojnie, dziabiąc nieco bezmyślnie przesłodzoną szarlotkę. – Ale gdzieś w głowie kołacze mi się myśl, że było to związane z jakimś pająkiem... Pamiętam, że ta nazwa przewijała się dość często...
- Myśli pani, że akta tej sprawy mogą znajdować się jeszcze na komendzie? – zapytał.
- Pewnie w archiwum, ale może być niejaki problem z dostaniem się do nich.
- Dlaczego? – zapytał. – Przecież możemy o nie poprosić...
- Oczywiście, że tak i pewnie w końcu będziemy musieli to zrobić, ale problem polega na tym, że zgodę na ich udostępnienie nam, musi wydać naczelnik komendy wojewódzkiej miasta stołecznego Warszawy – wyjaśniła. – Jak teraz sobie przypominam, ta sprawa toczyła się właśnie tam. Tyle że cała Polska miała się nią zajmować. Znaczy policjanci śledczy, bo była naprawdę nietypowa. Tyle pamiętam.
- To i tak już jest coś – powiedział cicho, przyglądając się jej.
- Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz? – zapytała nieufnie, widząc jego spojrzenie.
- Proszę mi wybaczyć, ale ma pani niebywale piękne oczy, gdy się tak pani nad czymś zastanawia i patrzy w dal – powiedział, odwracając wzrok.
- Czy to miał być komplement?
- Jak najbardziej szczery! – odparł poważnie, na co niespodziewanie się uśmiechnęła dość ciepło.
- Dziękuję – kiwnęła mu nieznacznie głową. – To bardzo uprzejme z twojej strony... Ale wracając do naszych baranów... Powinniśmy przeszukać jak najszybciej bazę potencjalnych właścicieli egzotycznych zwierząt, zrobić ich spis, a następnie wziąć się za hurtowników. Port gdański niejednokrotnie zaopatrywał Europę Środkową i Zachodnią we wszelkiego rodzaju zakazane zwierzęta...
- Czyli... posiedzimy sobie jeszcze trochę, tak? – zapytał, a gdy potwierdziła skinieniem głowy, przywołał kelnera i zamówił im jeszcze po gulaszu z czeskimi knedlikami oraz dodatkowo zestaw obfitych surówek. – To na później – powiedział, gdy spojrzała na niego pytająco.

Tajemnica Pająka [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz