1. I saw it coming, from miles away

1K 68 16
                                    

Czasami w życiu nie mamy wpływu na niektóre sprawy i wydarzenia, a czasami to właśnie nasze decyzje są znamienne dla naszej przyszłości. Jak było w moim przypadku? Ciężko zdecydować. Dziś, kiedy siedzę w hali odlotów i czekam na swoje „nowe życie", nie potrafię rozgraniczyć własnych decyzji od przypadków. Chyba jednak w głównej mierze sama zawdzięczałam sobie to, co „osiągnęłam" w ciągu niecałego roku. A wszystko zaczęło się tak niewinnie, że aż trudno uwierzyć w to, co z tego wynikło.

===

Wakacje. Nasze ostatnie rodzinne wakacje. Właśnie tak oświadczył ojciec w drodze do nadmorskiej miejscowości. Zajęta przeglądaniem ulubionych witryn w telefonie, które skupiały się głównie na obserwowaniu „wspaniałego" życia znajomych, słuchałam trzy po trzy nudnego przemówienia taty. Wtedy nie zwróciłam należytej uwagi na to, co mówił, uznając to za jego kolejny moralizatorski wykład. A lubił je puszczać dość regularnie. Pouczał głównie moją mamę, która miała do niego anielską cierpliwość; mnie; dziadków; a czasem sąsiadów lub przypadkowo napotkanych ludzi. Nie był on łatwy w obyciu, jednak jeśli tylko postępowało się według jego zasad, miało się względny spokój. Razem z mamą opanowałyśmy do perfekcji spełnianie jego oczekiwań, nawet jeśli były to tylko pozory.

Ojciec nie był złym człowiekiem. Nie. Dla rodziny był bardzo dobry. Całe dnie ciężko pracował, piątek - świątek, w fabryce jako spawacz. Na pewno nie był to lekki chleb, ale na tyle duży, by mama nie musiała pracować, zajmując się domem oraz mną. I żeby niczego nam nie brakowało. Nasza rodzinna drużyna stanowiła sprawnie funkcjonującą maszynę, w której każdy znał swoje miejsce i obowiązki. I od niepamiętnych dla mnie czasów raz do roku tata zabierał nas na wakacje. Zawsze trwały dwa tygodnie, w którymś z krajowych nadmorskich kurortów i przeważnie w drogim i pięciogwiazdkowym hotelu. Ojciec uważał, że po całym roku harówki, należy się nam coś ekstra od życia. I on nam to „ekstra coś" w postaci luksusowego obiektu fundował. Nigdy za granicą, choć koszty byłyby prawdopodobnie porównywalne i zawsze w tym samym rejonie kraju, czyli nad morzem. Nie zależało mi na tym, gdyż moim jedynym marzeniem było to, by w końcu uwolnić się od tego przywileju. A ten wyjazd miał być podobno naszymi ostatnimi wspólnymi wakacjami.

I dobrze - pomyślałam zadowolona, jednak nie okazując przy tym żadnego entuzjazmu, gdyż ojcu na pewno by się to nie spodobało. Dla niego nie był to powód do świętowania i wiedziałam, jak się zachować. W końcu mieszkałam z nim prawie dziewiętnaście lat. Od października wyprowadzałam się z domu do stolicy, gdzie miałam rozpocząć studia na wydziale biochemicznym i w końcu poznać smak samodzielnego życia. Bez nieustannego dozoru, zasad, pilnowania się i innych reguł ograniczających moją swobodę osobistą. I właśnie dlatego w pewnym sensie zadowolona byłam z tych wakacji. Moich ostatnich tygodni na smyczy. I nie ciekawiło mnie wcale, co ojciec ma na ten temat do powiedzenia. Ani jakie powody nim kierują.

Około godziny piętnastej zaparkowaliśmy przed hotelem i udaliśmy do recepcji. Omiotłam wzrokiem znane mi kąty. Byliśmy tutaj po raz czwarty. Hotel jak hotel nie robił na mnie większego wrażenia. Był czysty, zadbany, z basenem, sauną, termami i salą do ćwiczeń. Niewątpliwym plusem była także jego lokalizacja. Wystarczyło wyjść na deptak i po paru krokach było się na piaszczystej plaży, która nigdy nie była oblegana przez tłumy turystów. Była wręcz idealną. Z dala od centralnej promenady miasta, gdzie turystyczny targ kręcił się w najlepsze.

Niewątpliwym zaś minusem była sama miejscowość, w której się znalazłam. Brzydka i mało zagospodarowana, ewidentnie nastawiona na „dojenie" i dogadzanie zachodnim sąsiadom, których było tu pełno. Zaczepiając kogoś na chodniku, prędzej można było trafić na Niemca niż Polaka. W każdym razie ja odnosiłam takie wrażenie.

Sunrise BabyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz