14. Epilog

763 82 17
                                    

Sześć lat później

Już wspinając się schodami na piętro, słyszałam to przeklęte dudnienie. A tak bardzo go prosiłam, żeby tego nie robił. Cierpliwość pani Morris była już chyba na wyczerpaniu, a szukanie nowego mieszkania w tak dobrej lokalizacji było czymś, na co zdecydowanie nie miałam ochoty.

Zdenerwowana wyszukałam szybko klucze w torebce, starając się jednocześnie nie upuścić zakupów. A gdy tylko znalazłam się w środku, nawet dźwięk zatrzaskujących się drzwi, nie był w stanie przebić się przez pogłos głośnej muzyki. Zrzuciłam szybko pantofle z nóg, a torby położyłam na podłodze, opierając o ścianę. Następnie stanęłam w drzwiach prowadzących do sypialni i splatając dłonie na piersiach, oparłam się ramieniem o framugę. Widok skaczącego na łóżku Remika z Olkiem sprawił, że cały gniew nagle gdzieś się ulotnił i ogarnęło mnie rozczulenie. Czasami sama nie wiedziałam, kto z tej dwójki bywał bardziej dziecinny, mój mąż czy pięcioletni synek?

- Mom! – pierwszy zauważył mnie Olek, na co Remik instynktownie odwrócił się w moją stronę, jednocześnie zaplątując w pościel i spektakularnie zlatując z łóżka.

- Co robicie? – spytałam.

- Kupiłaś mamo? – chłopczyk zignorował moje pytanie i siadając na pupie, ześliznął się z łóżka, podbiegając do mnie.

- Tak, kochanie. Jest w torbie.

- Hurra!

Malec od razu zniknął w przedpokoju, przekopując zakupy w poszukiwaniu karmy dla swojego chomika. Nienawidziłam tego gryzonia, ale co mogłam poradzić na to, że moje dziecko pokochało go od pierwszego wejrzenia, kiedy to Remik przyniósł to paskudztwo do naszego domu w pudełku po butach? Dostał go od kolegi z pracy i bez wcześniejszej konsultacji ze mną postanowił podarować Olkowi. Niestety moja słabość do obu panów, była o wiele większa od niechęci i złości na nowoprzybyłego lokatora, który wywoła niezapominany uśmiech i radość na twarzy mojego dziecka. Rupi, czyli mały złośliwy rudzielec z białą plamą na grzbiecie, okazał się wyjątkowo przekornym zwierzakiem. Przeważnie w dzień spał, a w nocy wytrwale trenował biegi w swojej klatce, na metalowym kółku i nie raz nocował już za drzwiami na świeżym powietrzu. Czasami życzyłam mu, by zjadł go jakiś kot, ale najwyraźniej licho złego nie brało, a sam gryzoń nie kwapił się również do ucieczki. I tak przyszło mi go jeszcze karmić, ale czego się nie robi dla osób, które kochamy, prawda?

- Jesteś wcześniej – z zamyślenia wyrwał mnie głos Remika, który podniósł się z posadzki.

- Chyba o coś prosiłam, prawda? – tym razem ja zignorowałam czyjeś pytanie. – Pani Morris, w końcu straci cierpliwość. Sam dobrze wiesz, że lubi ciszę i spokój, i jedynie dzięki twojej mamie, zgodziła się wynająć mieszkanie rodzinie z dzieckiem. Więc nie przeginaj.

- Spokojnie, nie ma jej w domu – rzuciłam mu pytające spojrzenie. – Na podjeździe nie ma jej samochodu.

- Świetnie – przewróciłam oczami. – Rozumiem, że stale monitorujesz jej miejsce parkingowe, by wiedzieć kiedy wróci?

- Wiesz, dzwoniła twoja mama – zbliżył się do mnie, zmieniając temat.

- Kiedy?

- Rano, prawie jak wyszłaś. Prosiła, żeby ci przekazać, że twój ojciec jest w szpitalu.

- W szpitalu? Miał wypadek?

- Nie do końca. Mówiła coś o tym, że nie pojawił się w pracy, a później nie odbierał telefonu. W końcu ktoś do niego zajrzał i znalazł go nieprzytomnego, leżącego na podłodze obok łóżka. Twoja mama mówiła, że to prawdopodobnie udar, ale jeszcze go diagnozują, a jego życiu nic nie zagraża.

Sunrise BabyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz