7. Ain't no going back the way you look tonight

486 60 7
                                    

Przeszukałam pobieżnie pokój Remika i natrafiłam na jego portfel. Zajrzałam do środka, sama nie wiedząc po co. Nie było w nim dużo gotówki, ale moją uwagę przykuła mała, sfatygowana fotografia, na której była jakaś młoda kobieta. Zdjęcie przypominało takie typowe do dowodu lub innego dokumentu. Jego stan, a także wygląd kobiety sugerowało, iż mogło ono mieć już trochę lat i jedyna sensowna odpowiedź na pytanie, kto to, brzmiała „mama Remika". Ale i na to nie miałam czasu. Schowałam portfel do torebki, a telefonu nie mogłam nigdzie znaleźć. Nie chciałam także ryzykować kolejnej wycieczki do łazienki, po przybory toaletowe chłopaka, więc na razie będzie musiał sobie poradzić bez nich.

Otworzyłam szafę i od razu w oczy rzucił mi się ogromny stos, równo ułożonych T-shirtów. Zdecydowanie musiał je lubić kolekcjonować. Wybrałam pierwsze trzy z góry, parę jeansów, a z szuflady trochę bielizny. Spakowałam ubrania do znalezionej pod łóżkiem siatki i przywiązałam ją do torebki.

W salonie nadal słyszałam odgłosy bawiących się ludzi, ale jak na razie nikt nas nie niepokoił.

Ponownie wróciłam do Remika i wyjęłam zza łóżka ręcznik oraz apteczkę. Szlag. Powinnam się tym zająć w pierwszej kolejności, ale ciężko mi się myślało i działałam bardziej na zasadzie odruchów i intuicji.

Czystą stroną ręcznika przetarłam ranę, a następnie przyłożyłam do niej jałową gazę i przykleiłam plastrami. Ten prowizoryczny opatrunek musiał nam wystarczyć do czasu, aż stąd wyjdziemy i dotrzemy do mojego mieszkania. Nie było innego wyjścia. Bałam się go zabrać do szpitala, gdyż ewidentnie był pod wpływem jakichś specyfików. A może to był błąd? Boże, nie wiedziałam, co robić!

Zdjęłam z niego, a raczej wyszarpałam starą koszulkę i sadowiąc, ubrałam świeżą. Ze spodniami dałam sobie spokój. Nigdzie nie było jego butów. Cholera, w szafie, pod łóżkiem, nic.

Dobra.

Nieważne.

Nagle usłyszałam huk tłuczonego szkła i siarczyste przekleństwa zza ściany, co mogło oznaczać jakąś zadymę lub kłótnię. A jednocześnie szansę na wymknięcie się podczas zamieszania.

- Panie dopomóż – wyszeptałam, po czym sięgnęłam po butelkę z wodą mineralną i chlusnęłam Remikowi w twarz.

Musiałam go jakoś ocucić. Chociaż trochę, by stanął na nogi, bo nie byłam w stanie go unieść.

Woda niewiele tu dała, dlatego zaczęłam klepać go po twarzy.

- Remi, błagam cię, obudź się – mówiłam spanikowana. – Obudź się chociaż trochę i pomóż mi. Musimy stąd uciekać. I to już.

Miałam wrażenie, że uchylił nieznacznie powieki i wybełkotał coś pod nosem. W pokoju obok słyszałam odgłosy kłótni. Teraz albo nigdy.

Przerzuciłam sobie jego rękę przez ramię i zaczęłam go ściągać z łóżka.

- Błagam cię, pomóż mi. Wstawaj, bo musimy już iść – mówiłam do niego prawie przez łzy.

Gdy był już na skraju, kucnęłam i mocniej przyciągnęłam go do siebie, próbując wstać. Nie mogłam w to uwierzyć, ale się udało. Trzymałam go mocno, obejmując w pasie, a on zaczął powłóczyć nogami. Posuwaliśmy się wolno do przodu, aż w końcu znaleźliśmy się przy drzwiach. Remik ponownie coś wybełkotał, ale ja zajęta byłam nasłuchiwaniem.

Trudno. Musieliśmy zaryzykować i spróbować dostać się niedużego przedsionka, gdzie były drzwi na klatkę. Zgasiłam lampę w pokoju i otworzyłam drzwi. Tutaj także było mało światła, co akurat mogło działać na naszą korzyść.

Sunrise BabyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz