Rzuć kolejnym kamieniem w szklany dom.
Louis zorientował się, że coś jest na rzeczy, kiedy psy drugi raz z rzędu zignorowały swój posiłek. Najpierw wieczorem żadne z nich mimo nawoływań nie raczyło zjawić się w kuchni, a teraz na domiar złego zlały go kompletnie, kiedy chciał je wyprowadzić na spacer. Zwyczajnie gdzieś zaginęły, a Louis odmawiał sobie wejścia na górę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zaszyły się na piętrze. To był już drugi dzień, kiedy to jest w domu z Harrym zupełnie sam i co niepokojące jak dotychczas wcale go nie widział. Ani razu, nawet przez krótką sekundę. Psy też wzięły sobie na wstrzymanie, rezygnując z codziennej dawki szczekania, brykania i ślinienia się na wszystko. Tak szczerze to Louis się czuł, jakby mieszkał tutaj sam. W tym wielkim, wielkim domu, otoczony przez asortyment, który był droższy niż całe jego życie.
Tego ranka jednak chwilowa radość ze spokoju i cóż, braku pracy zastąpiona została przez niepokój. Jak to się mówi? Cisza przed burzą? Tak, Louis był pewien, że zaraz jakiś piorun pierdzielnie go w tyłek, sprawiając, że już nigdy więcej nie zażyczy sobie takiej ciszy. W większości martwił się o psy, bo to one były jego priorytetem. To nie było normalne, że odpuszczały sobie jedzenie, a skoro był to już drugi raz, zdecydowanie nie było to też zdrowe. Dlatego Louis wyruszył w kolejną podróż po domu, nawołując ich imiona niezbyt głośno, bo jego głos niósł się przeraźliwym echem, przez co czuł się jeszcze bardziej samotnie. Nigdy nie miał tej przyjemności znaleźć się w kościele, ale jeśli miałby obstawiać, to pewnie wyglądałoby to podobnie. Pusto, cicho i dołująco. Zupełnie jakby wszystko w tym domu mówiło mu jak to nie jest wart chodzenia po tej podłodze, patrzenia na ściany i oddychania bogatym powietrzem. Możliwe, że Louis miał lekkie skłonności do dramatyzowania, ale niezbyt dobrze sobie radził, kiedy od dwóch dni nie widział żywej duszy.
Nie miał zbyt dużych oczekiwań, bo w końcu wczoraj wieczorem robił dokładnie to samo, jak idiota krzycząc trzy głupie imiona i nie otrzymując żadnej reakcji. Przez krótką chwilę przez jego głowę przebiegła myśl, że może Liam i Zayn zabrali psy ze sobą. Zupełnie, jakby wczoraj wcale ich nie widział, ani nie szarpał się z Daddy'm, kiedy dorwał się do jednego z kapci porzuconych w salonie. Może dlatego, że jego dni były niemal takie same i wszystko zaczynało mu się zlewać. Ale to nieważne, bo psy oczywiście nie wyjechały do Europy, a dowodem tego była Delicious, która stała na szczycie schodów i patrzyła się na Louisa z góry, jakby ten nie spędził ostatnich dziesięciu minut na nieustannym nawołaniu jej.
- A więc kryjecie się na górze, tak? – zapytał, stając przy pierwszym stopniu z rękoma opartymi o biodra. Uznajmy, że to całkowicie normalne, że rozmawiał z psami. To nie tak, że miał tutaj kogokolwiek innego. – Zejdziecie łaskawie na śniadanie, czy mam wam przynieść miski do spań, hm?
Delicious przekrzywiła na niego głowę i szczeknęła, zaraz potem odwracając się z powrotem do korytarza. A więc to tyle, jeśli chodzi o jakąś dłuższą rozmowę. Nawet psy nim pomiatały w tym domu. Niewiarygodne.
Louis nie planował za nią iść, bo nie będzie ich karmił na siłę, skoro odmawiają posiłku. Jednak jak tylko odwrócił się, żeby wrócić do kuchni, Delicious ponownie szczeknęła, jakby go karciła, że się poruszył.
- Czego chcesz? Żartowałem z tym przyniesieniem jedzenia do łóżka, wiesz? Jestem waszym opiekunem, nie służącym.
Delicious zdecydowanie się z nim nie zgadzała, wciąż szczekając. Kręciła się w kółko, robiąc krok na korytarz, a potem wracając do schodów, jakby się niecierpliwiła. Louis może i nie szczekał, ale potrafił zrozumieć pewne sygnały. Trochę czasu przepracował ze zwierzętami, więc tak, nie był kompletnie zielony w tych sprawach.
CZYTASZ
waste a little time with you | LARRY
FanfictionLouis tylko trochę potrzebuje pracy (tak trochę bardzo), a Harry wcale nie potrzebuje opiekuna do swoich skarbów, ale jest bogaty, sławny i znudzony. I może odrobinę napalony na piękne rzeczy (i osoby). I wcale nie oferuje komuś pracy tylko dlatego...