Chanyeol nie wiedział kiedy wyszedł i jak wrócił do domu. Pamiętał tylko, że kiedy przekroczył próg mieszkani ojciec strasznie na niego krzyczał, a matka płakała z ulgi, widząc go wreszcie w domu. On wtedy patrzył tępo w przestrzeń, nie rozumiejąc zupełnie kierowanych do niego słów. Naprawdę, czuł się jakby nurkował pod wodą. Wszystko szumiało dookoła, było rozmazane. Kiedy doczołgał się do swojego pokoju opadł bezsilnie na łóżko. Skulił się na nim. Wzrok utkwiony nadal miał gdzieś przed sobą.
Po głowie chodziło mu jedno, oczywiste, ale jakże dramatyczne i smutne zdanie.
Baekhyun nie żyje.
*
Komórka Jongdae wydała z siebie dźwięk, powodując, że chłopak niespodziewanie podskoczył. Nie oczekiwał telefonów, a zwłaszcza o szóstej rano. Minseok spał w jego łóżku. Pół nagi, może całkiem nagi. Ciężko było to Jongdae stwierdzić, przez skrawek pościeli zasłaniający jego biodra i litry alkoholu, które sprawiły, że jedyne co pamiętał z zeszłej nocy, to tylko to, że wybrał się z Minseokiem na imprezę.
Trochę zioła wysypało mu się na podłogę, przez co warknął niezadowolony. Sięgnął po telefon, zerknął na ekran. Dzwonił Chanyeol, chyba osoba, z którą najmniej chciałby rozmawiać. Odebrał jednak. Zrobił to w momencie, w którym Park miał już rezygnować i zakończyć połączenie.
— Obyś miał dobre wytłumaczenie tego telefonu— burknął.
Oddech Parka był ciężki, przerywany i bardzo nierówny. Zupełnie jak tajemniczy telefon od stalkera w dreszczowcu. Chanyeol chociaż bardzo chciał nie mógł się odezwać. Nie wiedział jak ubrać to w słowa. Jak przekazać tę przykrą wieść w najdelikatniejszy sposób. Pociągnął cicho nosem, westchnął ciężko i przełknął ślinę. Później odliczył do dziesięciu, względnie uspokoił kołatanie serca, ale nijak tak naprawdę sobie nie dodał otuchy.
Jego pauza trwała tylko kilka sekund. Jongdae jeszcze nie zdążył się zdenerwować. Nie zdążył fuknąć czymś w stylu, że Park właśnie marnuje jego czas. Nie zdążył rozłączyć połączenia i wrócić do poprzedniej czynności. A mimo to Chanyeolowi zdawało się, że ta chwila ciągnie się godzinami.
— Jest Minseok?— To było pierwsze pytanie, które zdołał z siebie wyrzucić.
— Jest. Śpi i nie będę go budzić. Jeśli coś od niego chcesz, to chyba powinieneś dzwonić na jego numer.
— Tak...— szepnął.— Muszę wam coś powiedzieć.
— Co?
Znowu nastała cisza. Tym razem dłuższa. Chanyeol zaczął cicho płakać. Wycierał oczyma rękawami bluzy i ciągle sobie powtarzał, że przecież płacz nie przywróci Baekhyuna do życia. Że choćby nie wiadomo jak bardzo by chciał, to nie jest w stanie nic zrobić. Miał tego świadomość. I wcale nie chciał płakać, bo wiedział, że Baekhyun też by tego nie chciał. Ale jednak to robił. Jednak po jego policzkach nieustannie płynęły strumienie łez. Kończąc swoją drogę na jego brodzie.
Zaczął strzelać palcami, bo to zawsze go uspokajało. Tym razem jednak było inaczej. Zaczął gnieść kości, sprawiając sobie ból. Jednak nie tak ogromny jak ten psychiczny. Coś skrzyknęło, chyba wybił sobie palec ze stawu. Ale pobolało tylko chwilę i przestało. Wciągnął niespokojnie powietrze w płuca i wypuścił je przez usta. Już. Zaraz miał to powiedzieć.
— No mów wr....— Jongdae zaczął, ale Chanyeol wtrącił mu się w pół zdania.
— Baekhyun nie żyje.
Wyrzucił to z siebie. Odetchnął. W końcu to powiedział, a tym samym potwierdził obrazy, które przewijały się w jego głowie. To nie był sen. Uświadomił siebie o tym jeszcze bardziej.
CZYTASZ
𝐹𝓁𝑜𝓌𝑒𝓇 𝒾𝓃𝒻𝑒𝒸𝓉𝒾𝑜𝓃 |𝒞𝒽𝒶𝓃𝒷𝒶𝑒𝓀|
FanfictionJeden głęboki oddech, który sprawił przeogromny ból, dał Baekhyunowi do zrozumienia, że jego serce niedługo przestanie już bić dla Chanyeola.