☁
LUBIŁAM JEŹDZIĆ NA ROWERZE. to dawało mi swego rodzaju wolność.
czułam się jakbym oddalała od problemów, ludzi i stresu.
zawsze zabierałam ze sobą karolinę, by mogła jeździć w koszyku mojego białego roweru.
pomimo tego, że nikt nie chce zostać służącą, jazda na rowerze była tym przywilejem, który uwielbiałam.
służące mogą mieć swobodę i czas wolny. nie są bite przez najmniejsze rzeczy.
jednym z moich przywilejów zawsze była jazda rowerem przez co najwyżej piętnaście minut.
powietrze pachniało drzewami i miodem, a ja uśmiechałam się do słońca.
rozejrzałam się po tym samym lesie, w którym zawsze się znajdowałam.
tym samym lesie, w którym poznałam tamtego chłopaka.
tym samym lesie, który prowadził do małego sklepiku.
miła kobieta, która tam pracowała, była cudowna.
zawsze dawała mi torbę brzoskwiń i jeśli miałam szczęście, jednego banana.
— dziękuję, panno ryder! — krzyknęłam z uśmiechem, szykując się do drogi powrotnej.
miałam jeszcze jakieś dziesięć minut, więc postanowiłam chwilę odpocząć w lesie i usiąść z zamiarem zjedzenia kilku brzoskwiń oraz obrania banana dla karoliny.
położyłam się na ziemi, która była pokryta jesiennymi liśćmi i wpatrywałam się w brązowe drzewa.
wzięłam gryza mojej brzoskwini.
karolina wzięła gryza swojego banana.
marzyłam o tym, że byłam księżniczką aurelią.
nienawidziłam mojego imienia. rosa.
było takie zwyczajne. aurelia było wyjątkowe i moim marzeniem od zawsze było obudzenie się w ciele księżniczki aurelii.
wyobrażałam ją sobie jako dziewczynę z brązowymi włosami, takimi jak karolina, tylko ciemniejszymi. z tym odcieniem brązu, który ma niewielka ilość ludzi.
aurelia miała szmaragdowe oczy.
ubierała jedynie zielone suknie, ponieważ zielony był moim ulubionym kolorem.
jest jedna rzecz, którą powinniście wiedzieć.
zielony rzadko kiedy jest ulubionym kolorem dziewczyny.
uśmiechnęłam się na tę myśl.
zielony był kolorem liści, trawy i wielu innych niesamowitych rzeczy.
drzewa oraz liście potrafią zmieniać kolor w zależności od pory roku i nadal wyglądać pięknie.
aurelia była piękną księżniczką, ale była również silną wojowniczką.
patrzyłam na drzewa, kiedy wyobrażałam sobie, jak aurelia jeździ na koniu po niebie.
— witaj panienko. — z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos.
szybko usiadłam, otrzepując brązową sukienkę z liści.
— znów się spotykamy. — chłopak, którego poznałam w tym samym miejscu, się do mnie uśmiechnął, jednak ja wskoczyłam na mój rower i zaczęłam jechać do domu rodziny andrews.
— jestem spóźniona — powiedziałam do siebie.
— c-co? kim jesteś? panienko? — zawołał za mną, jednak ja szybko odjechałam.
ostatecznie wróciłam do domu wcześniej, niż przepuszczałam, jak okazało się po spojrzeniu na zegar przez okno.
— panienko? jak masz na imię? — spytał chłopak, doganiając mnie.
odstawiłam karolinę na ziemię, a liście zaszeleściły pod jej butami.
— przepraszam, że byłam niemiła. jestem aurel-rosa. — zmarszczyłam brwi.
zdjął czapką, spod której wypadły roztrzepane, kręcone włosy.
był niebywale atrakcyjny.
przestań, rosa. nawet nie znasz jego imienia.
— jestem gilbert. — posłał mi uśmiech.
jego spojrzenie powędrowało od moich oczu do brzoskwiń znajdujących się w koszyku.
— brzoskwinie od panny ryder? — zapytał.
— tak, skąd wiedziałeś? — odezwałam się, podnosząc głowę.
— pracuje na naszej farmie i często sprzedaje je w sklepiku, niedaleko którego byłaś — oznajmił.
— naprawdę? to moje ulubione. — uśmiechnęłam się.
— są najsłodsze w całym mieście. — posłał mi kolejny uroczy uśmiech.
jego oczy były w idealnym odcieniu brązu — tym, który zawsze chciałam mieć.
zaś jego włosy były idealne brązowe.
dłuższy czas się w niego wpatrywałam, a kiedy tylko sobie to uświadomiłam, szybko się odsunęłam, przez co gilbert lekko podskoczył.
— przepraszam, muszę już iść — powiedziałam.
popatrzył na dom i zmarszczył brwi.
— zatrzymujesz się w domu andrewsów? — spytał z ciekawością.
nie chciałam mu mówić, że jestem służącą, ani tym bardziej niewolnicą, za którą mnie uważano, chociaż była pomiędzy tym ogromna różnica.
— przez kilka dni — skłamałam, łapiąc karolinę za rękę.
chłopak westchnął i mi pomachał.
— do zobaczenia, roso.
moje imię brzmiało cudownie w jego ustach.
to właśnie on sprawił, że moje imię brzmiało pięknie.
uśmiechnęłam się do niego, a od odwzajemnił ten gest, następnie zaczynając biec wzdłuż ulicy.
nie mogłam pozbyć się uśmiechu, który cały czas cisnął mi się na twarz, kiedy weszłam do domu, patrząc na zegarek.
jedna minuta spóźnienia.
mentalnie spoliczkowałam się i zaczęłam modlić, by nikt nie zauważył.
— witaj, roso — odezwała się prissy, która malowała paznokcie w pokoju obok.
zamarłam w miejscu.
CZYTASZ
BRUISED HEARTS ━ GILBERT BLYTHE
Fanfiction❝ co jest silniejsze niż ludzie serce, które przez cały czas się łamie i nadal żyje. ❞ © asgrdians | 2018