gilbert
następnego dnia panna conners pomogła mi przygotować śniadanie dla rosy. chciałem zaskoczyć ją śniadaniem do łóżka. w końcu ostatnio wydawała się zmęczona. zazwyczaj spędzała czas na leżeniu na kanapie lub siedzeniu na łóżku. narzekała na bóle głowy i zawroty, a ja nie wiedziałem, co robić. mogłem zrobić przynajmniej tyle.
usłyszałem pukanie do drzwi i panna conners już chciała wstać, ale postanowiłem podbiec do drzwi z kubkiem kawy w dłoni.
otworzyłem drzwi, by zobaczyć listonosza, który odwiedzał nas każdego tygodnia. dzisiaj przyniósł jakieś leki.
— um, proszę mi wybaczyć, ale dla kogo są? — zapytałem, spoglądając na buteleczki. czy rosa naprawdę była chora?
— synu, potrafisz czytać. hm, zobaczmy... dla rosy lynn.
jeszcze raz przeczytałem nazwisko, by upewnić się, że na pewno dobrze usłyszałem. następnie podziękowałem mężczyźnie i zamknąłem drzwi. nie odrywałem wzroku od tabelki i próbowałem przeczytać małe literki pod nazwiskiem.
— gilbert? kto to...? — zaczęła panna conners, ale zatrzymała się i upuściła kubek, który roztrzaskał się po drewnianej podłodze.
ale wtedy to we mnie uderzyło.
rosa lynn... rak płuc... leki... bóle głowy i zawroty...
— gilbert. — kobieta zauważyła moją twarz pozbawioną emocji, kiedy powoli odłożyłem leki na stole i ruszyłem na górę. szedłem do sypialni rosy. — gilbert! zwolnij!
otworzyłem drzwi, a rosa zaczynała się budzić. przetarła oczy i na mnie popatrzyła.
— co?
— rak płuc. jesteś chora. umierasz... i nawet nie raczyłaś mi powiedzieć.
panna conners dołączyła do nas w pokoju.
— gilbert, nic mi nie jest, widzisz? dlaczego nagle miałabym mieć raka płuc?
— nie... przestań kłamać mi prosto w twarz. wiesz, dlaczego zachorowałaś. pożar — zasugerowałem, jakby nie była tego świadoma. niepokojąca cisza zapanowała w pokoju.
— gilbercie, chciałam ci powiedzieć... — zaczęła, chowając twarz w dłoniach.
— tak, chciałaś mi powiedzieć, kiedy będę siedział obok twojego łoża śmierci i modlił się, by nic ci nie było i przeklinał siebie, że byłem taki ślepy?! — krzyknąłem, zaczynając chodzić po pokoju. — z każdym kolejnym oddechem umierasz... ale dla mnie już jesteś martwa.
rosa milczała.
panna conners wyszła z pomieszczenia.
— ale nadal cię kocham. i nie mogę wyobrazić sobie życia bez ciebie. — pozwoliłem łzie spłynąć po policzku, a rosa tylko przez sekundę się uśmiechnęła. — rosa, popatrz na mnie.
— nie zasługuję na twoją miłość — wyszeptała.
— właśnie, że tak, roso lynn. — podniosła wzrok i zobaczyła moje zranienie, ale wiedziałem, że zobaczyła również moją miłość do niej, bo się uśmiechnęła. — nie chcę, żeby ten uśmiech kiedykolwiek zniknął... aż do twojej ostatniej sekundy.
mój głos załamał się na samą myśl o tej chwili.
— ale cię zranię... — jej uśmiech zniknął i zastąpiły go łzy.
— rosa... nic, co robisz... — zamilkłem, przysuwając się bliżej. — nie może mnie zranić.
uklęknąłem obok łóżka, na którym siedziała. otarłem jej łzy, a następnie złapałem ją za rękę i uniosłem podbródek, by mogła jeszcze raz popatrzeć mi w oczy.
— kocham cię, roso.
koniec.
CZYTASZ
BRUISED HEARTS ━ GILBERT BLYTHE
Fanfiction❝ co jest silniejsze niż ludzie serce, które przez cały czas się łamie i nadal żyje. ❞ © asgrdians | 2018