tydzień oficjalnie się skończył. a ja nadal byłam chora.
można było na mnie spojrzeć i powiedzieć, że wyglądam normalnie. ale czułam, jakby moje wnętrzności zamieniały się w popiół. jakbym nadal była w ogniu.
nadal czułam się, jakbym była w płonącym domu.
panna conners i ja postanowiłyśmy umówić wizytę u lekarza, by dowiedzieć się, co mi dolega.
gilbert nie mógł nam towarzyszyć, bo musiał pojechać po coś do miasta. zgodziłam się, by pojechał. w końcu, jeśli wynik nie będzie pozytywny, to chyba nie będę chciała mu mówić.
panna conners i ja pomachaliśmy gilbertowi, a następnie odjechałyśmy powozem ciągnącym przez dwa konie.
odwróciłam się do kobiety i uśmiechnęłam nerwowo.
— nie martw się, dziecko. co najgorszego może się stać? ból brzucha, grypa? to pewnie nic wyjątkowego, nie masz się o co martwić.
— mam taką nadzieję — wyszeptałam. moja klatka piersiowa nadal bolała tak, że ledwo mogłam mówić.
dość szybko dotarliśmy do szpitala. chyba nie byłam gotowa na to, co miało nadejść.
kiedy panna conners weszła do środka, natychmiast zostałyśmy zaprowadzone do odosobnionego pomieszczenia.
czekałyśmy przez ledwo piętnaście minut, ale ten czas dłużył mi się jak godziny. bawiłam się moimi lekko spalonymi palcami, dopóki drzwi się nie otworzyły i nie powitała nas młoda kobieta.
— panna conners, rosa lynn. proszę, usiądźcie — powiedziała i wskazała na krzesła przed biurkiem. — nazywam się doktor maine. proszę, opisz mi swój problem.
proces opowiadania jej historii ostatnich dwóch tygodni był bolesny, zupełnie jakby w mojej klatce piersiowej szalał bolesny chaos.
— hm... — zamyśliła się. — sądząc po twoich objawach, chyba wiem, na jaką chorobę możesz cierpieć. ale będę musiała zrobić prześwietlenie twoich płuc, więc chodź za mną.
skinęłam nerwowo głową i poszłam za doktorką do małego, ciemnego pokoju. przeszedł przeze mnie dreszcz przez nagłą zmianę temperatury.
— wybacz, jest tu dość chłodno — powiedziała kobieta, ustawiając maszynę. nigdy nie cierpiałam na aż tak straszną chorobę, by musieć być badana przez tak wymyślną maszynę. — teraz się nie ruszaj.
jednym, szybkim ruchem zielone światło oświetliło mój brzuch.
— koniec? — zapytałam trochę przestraszona.
— tak, teraz wróć ze mną do panny conners — poprosiła, a następnie ruszyła do bardziej oświetlonego pokoju. — proszę, poczekajcie tu chwilę.
po chwili zostałyśmy same w pokoju.
— co się tam stało?
— miałam zrobione prześwietlenie. doktor maine teraz przygląda się wynikom.
— będę się o ciebie modliła — powiedziała smutno kobieta. zrobiłam to samo. modliłyśmy się, dopóki nie usłyszałyśmy otwierania drzwi.
lekarka zajęła miejsce przed nami, trzymając w dłoniach kilka kartek papieru.
— jak już się spodziewasz, jesteś chora — powiedziała i zerknęła na kartki. czułam, że coś było nie tak, więc oparłam się o krzesło i spuściłam wzrok. — i sądzę, że nie wyzdrowiejesz przez bardzo długi czas... masz raka płuc, panienko lynn.
pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
— jest pani pewna? sprawdziła pani wyniki... nie wyzdrowieje? w całym życiu... nigdy?
— tego się obawiam. obawiam się, że nie wyzdrowieje w swoim... krótkim życiu. bardzo mi przykro.
nie mogłam znieść tej presji. moje własny myśli zabijały mnie szybciej, niż komórki w płucach. wstałam i szybko podeszłam do drzwi.
— ile mi zostało? — zapytałam przed wyjściem.
— około miesiąc.
— dziękuję.
po tych słowach pobiegłam do powozu.
miesiąc idealnego życia. oczywiście, życie przyjdzie po mnie na samym końcu. z każdą sekundą coraz bardziej umierałam, a gilbert o tym nie wiedział. nie mógł się dowiedzieć. to złamałoby jego kruche serce. nie mogłam powstrzymać się od samolubności poprzez zadecydowanie, że nim zostanę. nie mogę umrzeć samotna i załamana. potrzebuję gilberta w moich ostatnich dniach. będzie dla nas czas. tylko może nie tutaj.
kiedy tylko dotarłam do skromnego domu panny conners, wbiegłam po schodach, by spotkać się z ciepłymi ramionami gilberta. moje oczy piekły od wstrzymywania łez.
— jak było? — zapytał zaciekawiony.
— okazuje się, że nie jestem chora! — powiedziałam na tyle szczęśliwie, na ile tylko mogłam.
— to świetnie, roso! tak się cieszę! — krzyknął i mnie przytulił.
— tak, muszę świętować sama. proszę — szepnęłam i pobiegłam do mojego pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
kiedy usłyszałam oddalające się kroki, oparłam się o białe drzwi i pozwoliłam łzom płynąć po moich policzkach. już czułam obecność mojej martwej siostry. czułam, jak życie ucieka mi przez palce.
CZYTASZ
BRUISED HEARTS ━ GILBERT BLYTHE
Fanfic❝ co jest silniejsze niż ludzie serce, które przez cały czas się łamie i nadal żyje. ❞ © asgrdians | 2018