dwadzieścia osiem

684 32 2
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


                dzisiaj był dość rzadko spotykany dzień. czułam się zdrowa. postanowiłam, że pierwszego dnia, kiedy nie będę czuła się aż taka zdezorientowana, zacznę żyć normalnie. powoli usiadłam i delikatnie dotknęłam podłogi stopami. nie chodziłam od jakichś dwóch dni. byłam na to zbyt wykończona. ale dzisiaj mój umysł był oczyszczony i zdeterminowany, by żyć normalnie. powoli przeszłam przez pokój do szafki. pierwsze zadanie: kościół.

wyjęłam jasnożółtą sukienkę i dopasowaną wstążkę do włosów, którą zawiązałam pojedynczego warkocza.

następnie ostrożnie ruszyłam w kierunku drzwi i je otworzyłam, natychmiast będąc powitana przez słodki zapach śniadania i ciepły dźwięk znajomego głosu. drugie zadanie: gilbert.

zeszłam po schodach, by zobaczyć gilberta wyszykowanego do kościoła. na jego widok moje policzki się zaróżowiły. chłopak spojrzał na bok i zaczął patrzeć na mnie z oczarowaniem. zupełnie jak podczas naszego pierwszego spotkania w lesie. jego oczy nadal błyszczały w ten sam sposób, choć minęło kilka lat. kącik jego ust się uniósł, kiedy mnie zobaczył.

— czy czuję śniadanie, panno conners? — wymamrotałam i ruszyłam do kuchni. szybko ucałowałam policzek gilberta, a potem posłałam kobiecie lekki uśmiech.

— tosty i jajka. nic wielkiego, wybacz.

— proszę przestać! mam pytanie, panno conners.

panna conners była dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam. byłam jej niesamowicie wdzięczna.

— mów, roso. — skinęła głową i ustawiła talerze na długim drewnianym stole.

— mogłabym pójść do kościoła z panną i gilbertem? przysięgam, że nie czuję ani odrobiny choroby, być może wyzdrowiałam? — powiedziałam, bardziej pytając. — widzisz? jestem szczęśliwa, nie jestem chora.

uśmiechnęłam się szeroko, a gilbert zachichotał na moją głupotę.

— oczywiście, że możesz. nie kontroluję twojego życia, kochanie — powiedziała, a ja zarumieniłam się przez to przezwisko. nigdy nikt nie kochał mnie na tyle bardzo, by nazwać mnie kochaniem. potem popatrzyłam na gilberta i przypomniałam sobie nasze wspólne wspomnienia.

po śniadaniu razem z gilbertem ruszyliśmy w kierunku drzwi frontowych, szykując do wyjścia. panna conners najpierw musiała załatwić coś innego.

— naprawdę jesteś taka szczęśliwa? — zapytał gilbert z szerokim uśmiechem, a ja się zaśmiałam.

— dlaczego wszyscy we mnie wątpicie? proszę, po prostu to zaakceptujcie. — zaczęłam wkładać buty. — chcę żyć normalnie, nie będąc chora... albo służącą.

mój uśmiech na chwilę zmalał.

— więc choć dzisiaj chcę być normalną dziewczyną. z idealnym domem, idealną „mamą", żyjącą idealnym dniem... z idealnym chłopakiem.

po tych słowach moje policzki się zarumieniły, tak samo jak gilberta. rzadko wywoływałam u niego rumieńce, ale uwielbiałam te sytuacje.

niedługo później nasza trójka dotarła do kościoła, a przez całą mszę trzymałam gilberta za rękę. uśmiech nie znikał z moich ust od samego poranka.

trzecie zadanie: życie.

wróciliśmy do domu panny conners, ale ja zostałam na zewnątrz.

gilbert i kobieta weszli do środka, jednak ja postanowiłam przejść się na spacer. niedługo później znalazłam słoneczne miejsce niedaleko domu.

położyłam się w polu kwiatów i przez chwilę myślałam, że moje życie jest idealne.

poczułam obok siebie czyjąś obecność i niedługo później uświadomiłam sobie, że to on.

— o czym myślisz, roso lynn?

— o tobie. — odwróciłam się, by popatrzeć na dość zszokowanego gilberta. zaśmiał się nerwowo, a na moje policzki wstąpił rumieniec.

— wytłumacz — poprosił, a ja usiadłam i oparłam się o łokcie.

— cóż, doskonale pamiętam, kiedy się poznaliśmy. zupełnie, jakby to zostało wyryte w moim umyśle. pamiętam, że patrzyłeś na mnie, jakbym była skarbem, którego szukałeś przez całe życie. i pamiętam obecność karoliny. och, karolina. pamiętasz ją?

gilbert skinął głową z westchnięciem.

— pamiętam, kiedy postawiłeś się billy'emu dla mnie. muszę przyznać, to było zabawne — ciągnęłam i cicho się zaśmiałam. gilbert również zachichotał. — pamiętam, jak... mnie pocałowałeś. to miało smak nieba. nie wiem, jak bardzo szczęśliwym jest się w niebie, ale zdecydowanie byłam blisko tego. i jeżeli teraz jestem najzdrowsza, jaka będę w całym moim życiu, to chcę ci powiedzieć, że nieważne na jak chorą wyglądam, ty wciąż czynisz mnie najszczęśliwszą dziewczyną w całym wszechświecie, gilbercie blythcie.

czwarte zadanie: pocałować swojego złotego chłopca.

zobaczyłam, jak gilbert patrzy na mnie spojrzeniem wypełnionym jednocześnie szczęściem, jak i smutkiem.

bez zbędnego myślenia, ułożyłam dłoń na boku jego twarzy i szybko ucałowałam jego wargi. gilbert był zszokowany, a kiedy trochę się odsunęłam, zauważyłam łzę na jego policzku. czy ja doprowadziłam gilberta blythe'a do płaczu? czując napływającą mnie motywację, przewróciłam gilberta na trawę za pomocą pocałunku i usiadłam na nim.

gilbert był moim skrawkiem nieba. nie wiem, jakim cudem był w stanie to robić, ale w tamtym momencie naprawdę wierzyłam, że mogę wyzdrowieć. bo gilbert jest moim wyzwoleniem. zawsze nim był.

BRUISED HEARTS ━ GILBERT BLYTHEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz