dwadzieścia cztery

687 45 4
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


                wszystko działo się tak szybko.

zanim się zorientowałam, pan andrews został wrzucony do powodu i aresztowany. chyba wiecie za co.

kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że wspólnie z kilkoma innymi osobami planował zabić prezydenta. cóż, został zdemaskowany, tak jak chciałam. chyba słyszałam, że to jeden z członków grupy go wydał.

pani andrews starała się przekonać ludzi, że jej mąż jest niewinny. billy, prissy i janka byli zszokowani tym, kim był ich ojciec. przez całe życie myśleli, że jest on wzorem do naśladowania i bohaterem miasta. na ich miejscu również byłabym zdruzgotana.

wkrótce zorientowałam się, że nadal patrzę na powóz, który teraz był głęboko w lesie... w którym spotykałam się z tamtym chłopakiem.

— chodźcie już, bachory — powiedziała pani andrews, a jej głos brzmiał na zestresowany, zupełnie jakby przytłaczały ją jej własne myśli.

przez kilka następnych dni dzieci andrews żyły spokojnie i nawet nie rozmawiały o tym wydarzeniu. ich matka codziennie walczyła z bólem w ciele i zarabianiem pieniędzy na choć jeden posiłek.

myślałam o wszystkim, co najgorsze, ale szybko próbowałam o tym zapomnieć.

— dzieci! i ty. — popatrzyła na mnie z drugiego kąta pokoju. był poniedziałek. tydzień po tym incydencie.

byłam zaskoczona, że chciała ze mną rozmawiać. uniosłam brwi i podeszłam do stołu kuchennego.

— tak sobie myślałam... — zaczęła kobieta, gdy billy, prissy i janka pojawili się w pomieszczeniu. — wiecie, że nie mamy zbyt wiele pieniędzy.

te słowa mnie zszokowały. andrewsowie. andrewsowie? nie mieli pieniędzy? nawet za sto lat nie pomyślałabym, że kiedykolwiek coś takiego usłyszę. dzieci starały się zachowywać normalnie, zupełnie jakby już wiedziały.

— więc mam pomysł... który wiąże się z tobą — dodała i odwróciła się w moim kierunku.

— ze mną?

— sprzedamy cię.

pamiętacie tę szaloną myśl, którą wcześniej miałam? nie mogłam uwierzyć, że naprawdę to powiedziała.

— k-komu? — zapytałam roztrzęsiona.

nie byłam całkowicie smutna. ale nie byłam również całkowicie szczęśliwa. nie chciałam stracić diany i gil... właściwie to już go straciłam. nie byłam gotowa zostawić dianę.

— sprzedamy cię temu, kto tylko zechce! pójdziesz za niesamowitą cenę, bo jesteś silna i ładniejsza, niż większość służących.

to był dzień szoku. nigdy nie pomyślałabym, że pani andrews stwierdzi, iż jestem silna.

— próbuję ją przekonać — wyszeptała billy'emu do ucha. przewróciłam oczami i spuściłam wzrok.

— cóż, mam jakiś wybór? — zapytałam monotonnie.

kobieta pisnęła i złapała za kartkę papieru. chciała od razu napisać list? nie, muszę się pożegnać.

— pani andrews, przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałabym prosić o jedną, ostatnią rzecz przed odejściem.

była zbyt zajęta pisaniem, by coś powiedzieć, więc jedynie wymamrotała „tak".

— czy mogę pójść do diany i się pożegnać?

— mhm.

uśmiechnęłam się i w ciągu sekundy wybiegłam. biegłam tak szybko, jak tylko mogłam, a łzy napływały mi do oczu. żegnaj, avonlea. żegnaj, krystalicznie czysty śniegu. żegnajcie, spadające liście. żegnaj, stoisko z brzoskwiniami. żegnajcie, świeża ziemio i powietrze. żegnajcie, andrewsowie. żegnaj, gil... żegnaj, gilbecie.

BRUISED HEARTS ━ GILBERT BLYTHEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz